- Niskie pensje zmuszają do przepracowania większej liczby godzin, by zapewnić sobie wystarczająco dużo pieniędzy na przeżycie?
- Oczywiście. Jeśli bowiem popatrzymy na dynamikę wzrostu płac, Polska jest na szarym końcu Unii Europejskiej. I to mimo faktu wzrostu wydajności pracy. Długi czas spędzany w pracy i niskie płace to okręty flagowe polskiej gospodarki. Zbyt niskie pensje niewątpliwie wiążą się z wydłużonym czasem pracy i niestabilnymi warunkami zatrudnienia. Bo do tych wszystkich bolączek polskiego rynku pracy dochodzi także wysyp samozatrudnionych lub zatrudnionych na umowach śmieciowych. Nie ma co się potem dziwić, że wielu Polaków wybiera emigrację, gdzie za krótszy czas pracy dostaje się więcej pieniędzy i zatrudnionym się jest na dużo stabilniejszych warunkach.
- Na zdrowy chłopski rozum kto więcej pracuje, powinien więcej zarabiać. Środowiska przedsiębiorców i liberalnych ekonomistów wskazują jednak na wspomnianą przez pana wydajność pracy - wciąż, ich zdaniem, zbyt niską, żeby polski pracownik mógł myśleć o większych pensjach.
- Niska wydajność to mit. Słaba pozycja zatrudnionych na rynku pracy jest po prostu wygodna dla przedsiębiorców, którzy zamiast zysków szukać w innowacyjności, dającej lepszą pracę i budującej konkurencyjność na światowych rynkach, znajdują je w niskich kosztach pracy. Dopóki nie będzie w Polsce presji na zwiększanie pensji, możemy zapomnieć o innowacyjnej gospodarce i dalej trwać na gospodarczych peryferiach świata. Ludzie za głodowe stawki bardzo długo nadal będą wybijać drewniane palety, które są znakiem rozpoznawczym polskiego eksportu.
- Przodownicy pracy na głodowych pensjach to nie tylko utrwalanie przestarzałego modelu gospodarki, charakterystycznej dla nisko rozwiniętych krajów. To także ogromne koszty społeczne, z rozpadem więzi rodzinnych na czele.
- Zgadza się. To paradoks, że te same środowiska polityczne usprawiedliwiają ten stan rzeczy - że Polacy pracują dużo za małe pieniądze - a jednocześnie narzekają np., że nie ma w Polsce rozwiniętego społeczeństwa obywatelskiego. Załamują ręce, że ludzie nie angażują się w inicjatywy społeczne czy obywatelskie, nie przystępują do różnego rodzaju stowarzyszeń czy partii politycznych lub nie działają w wolontariacie. Nie zauważają jednak, że ktoś, kto pracuje tak długo, po przyjściu z pracy ma już tylko czas, żeby się wyspać, choć i to nie zawsze. Wiele osób ma nie tylko problem, żeby pogodzić role zawodowe z rodzinnymi, ale bywa, że nie mają jak zaspokoić swoich podstawowych potrzeb fizjologicznych, jak sen. Najbardziej drastycznym przykładem była tu w ostatnim czasie sprawa lekarki z Białogardu, która zmarła w pracy z przemęczenia.
- Ze stachanowców nie ma obywateli?
- Wszyscy zatroskani o los społeczeństwa obywatelskiego muszą wiedzieć, że aby być także obywatelem po godzinach pracy, trzeba mieć czas wolny, minimum stabilności i godziwe pensje. Dla liberalnej części społeczeństwa te dwa problemy wydają się nie łączyć. W ogóle przepracowanie Polaków przekłada się na wiele dziedzin życia, choćby uczestnictwo w kulturze, którego poziom wielu niepokoi. Ale może przede wszystkim najważniejsze jest to, że pracujący ponad normy zapadają na więcej chorób i umierają wcześniej. Dane pokazują wyraźny związek między majętnością a długością życia i stanem zdrowia. To także trzeba brać pod uwagę.
Zobacz: Tomasz Walczak: Dzika reprywatyzacja, dziki kapitalizm