"Super Express": - Wiemy, że Andrzej Lepper nosił się z zamiarem pośredniczenia między światem biznesu a białoruskimi władzami. Jak wygląda tamtejsza rzeczywistość gospodarcza z tego punktu widzenia? Nam może się chyba kojarzyć z PRL-em z lat 80.?
Kamil Kłysiński: - Takie porównania są nieco sztuczne. Czas płynie i jeżeli już, to jest to PRL przypudrowany. Model białoruski jest specyficzny. Łączy model sowiecki z elementami normalnej gospodarki rynkowej. Kiedy przyjeżdżamy do tamtejszych miast, widzimy czyste budynki, chodniki i drogi. Często lepsze od polskich, co może wywołać mylne wrażenie, że gospodarka działa dobrze. Z rozmów z inwestorami zagranicznymi wynika jednak, że dobrze nie jest.
- Na co narzekają przede wszystkim?
- Na to, że szalenie trudno jest wejść na rynek białoruski. I niemal równie trudno później na nim działać. Nieodzowne staje się korzystanie z różnych pośredników. Wszystko zależy bowiem od uznaniowych decyzji władz. Największe transakcje nie mogą się obyć bez wiedzy samego Łukaszenki. Istnieje też niepisany kodeks, który przewiduje przy transakcjach różne wpłaty "na cele społeczne". Jak na budowę stadionu bądź wsparcie kołchozu.
- Czyli to, co planował Andrzej Lepper, bycie takim pośrednikiem i "wprowadzanie" biznesmenów na Białoruś, miało swoje podstawy w tamtej rzeczywistości?
- Jak najbardziej. Dobre kontakty z tamtejszą administracją są konieczne. Oczywiście można je zdobyć samodzielnie, ale jest to szalenie trudne.
- Andrzej Lepper miał pańskim zdaniem wystarczająco silną pozycję na Białorusi, by to robić? W Polsce już się nie liczył.
- Bardzo długo pracował na swoją pozycję w tym kraju i mógł ją zbudować. Był obecny na niemal wszystkich wyborach parlamentarnych i prezydenckich jako międzynarodowy obserwator. Za każdym razem oświadczał, że wybory były demokratyczne i nie było uchybień. Władze w Mińsku cenią sobie takie opinie z Zachodu. Tym bardziej kiedy wygłasza je ktoś, kogo można nazwać byłym wicepremierem i ministrem państwa UE. Chwalił też w miejscowych mediach model białoruski. Takich postaci było niewiele. Tym mocniej były więc dostrzegane, kiedy już się pojawiły.
- Czy tacy pośrednicy bądź inwestorzy mają szanse nie wejść w kontakt z białoruskimi służbami specjalnymi? To jednak państwo policyjne.
- Policyjne, ale specyficzne. To nie jest tak, że Białorusią rządzą wyłącznie służby takie jak bezpieka czy milicja. Inwestorzy mogą się stykać z bezpieką, są sprawdzani. Ale trudno, by o tym rozpowiadali. KGB zajmuje się jednak bardziej polityką - w tym aktywistami opozycji - i gośćmi "niebiznesowymi". Dla biznesmenów bardziej uciążliwy jest system organów kontrolnych. Takich organów o rozbudowanych kompetencjach jest kilkadziesiąt. I bez odpowiednich kontaktów u tamtejszych władz będzie się miało w biznesie poważne problemy.
Kamil Kłysiński
Ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich