Zdzisław Pietrasik

i

Autor: archiwum se.pl

Zdzisław Pietrasik: Kiedy polska superprodukcja?

2013-06-21 4:00

Na łamach "Super Expressu" krytyk filmowy Zdzisław Pietrasik.

"Super Express": - Niemiecki miniserial "Nasze matki, nasi ojcowie" przez znaczną część polskiej publiczności został odebrany jako policzek, szkalowanie AK. Ja ten film odebrałem jako pouczającą lekcję stanu niemieckiego ducha. Mamy pretensje, że na świecie mylą powstanie z 1944 r. z tym z 1943 r., ale przecież większość ludzi nie jest jasnowidzami! Skąd mają znać zawiłości polskiej historii skoro im o tym nie opowiedzieliśmy lub opowiadają za nas inni - po swojemu. Przez ćwierć wieku od przemian ustrojowych nie powstał żaden rozpoznawalny na świecie polski produkt filmowy...

Zdzisław Pietrasik: - To wielkie zaniedbanie! Złożyło się na nie kilka czynników. Zacznijmy od uznania, że w poprzednim ustroju powstało już dość filmów historycznych. Z tym wiąże się lęk przed oskarżeniem, że "oto niezależny artysta wiąże się w politykę historyczną". Poza tym danie wiary w twierdzenie Francisa Fukuyamy, że historia już się skończyła. Oraz sprawy natury finansowo-organizacyjnej naszego w dużej mierze amatorskiego kina. Tymczasem historia się nie skończyła i na świecie nie ma problemów ze zdobywaniem funduszy i zarabianiem na filmach o tematyce osadzonej w przeszłości. Słowa-klucze: profesjonalizm i pieniądze. Dopracowany scenariusz, świetny reżyser i odpowiednie środki finansowe - bo za marne grosze nie da się zrobić filmu, którego w Polsce wciąż nie ma. Doskonałym przykładem jest Rosja, która w kinie właściwie na nowo pokazuje swoją historię. Wiele kinematografii próbuje wyzyskać z historii to, czym można zaimponować innym - tak np. Czesi i Słowacy pokazują swój udział w Bitwie o Anglię. Te filmy trafiają na festiwale i są komentowane. Czy my nie braliśmy udziału w Bitwie o Anglię, czy nie mieliśmy ciekawych okresów w historii? Volker Schlöndorff zrobił film o strajku w Stoczni Gdańskiej. Nieważne jaki - bo np. Anna Walentynowicz się na niego obraziła - ważne, że zrobił go ktoś obcy a nie my. Zatem istnieje problem. Podobnie nie powstał film o Witoldzie Pileckim. Przecież spec z Hollywood powiedziałby, że to jest bohater wymyślony dla kina. Owszem, powstał o nim dobry spektakl w teatrze telewizji. Ale na tym nie można skończyć!

- Wreszcie jest kręcony film o powstaniu warszawskim. Bo znalazł się odpowiedni scenariusz. Odpowiedni tzn. nie tyle ciekawy, spójny, poruszający, lecz odpowiednio tani w realizacji. Ale istnieje też scenariusz, który zakłada rozbudowane sceny batalistyczne i pokazanie ogromu zniszczeń materialnych miasta i ten scenariusz...

- ...jest z góry skreślony. Ja nie chcę, żeby wróciła sytuacja, gdy produkuje się rocznie pięć filmów, za to kosztownych. Ale niech będą zachowane proporcje - niech raz na jakiś czas powstanie film, na który się nie żałuje środków. Ale powtórzę, w Polsce uznaliśmy, że kino ma się zajmować współczesnością, przy czym najlepiej od strony obyczajowej...

- A może trzeba pójść tropem "Pianisty" - język angielski, międzynarodowa ekipa z gwiazdorską obsadą, "amerykanizacja" realiów historycznych?

- Na pewno jest to jeden z możliwych sposobów.

- Tylko, że biorąc pod uwagę hermetyczność polskich dziejów, istnieje obawa, że przy mniej udanej próbie "amerykanizacji" wszystko się rozmyje i widzowie zapamiętają rotmistrza Pileckiego jako przystojnego Francuza...

- Tak, można uważać naszą historię za hermetyczną a co więcej nie jesteśmy jedynymi, którzy aspirują do wyjątkowości. Jednak owej wyjątkowości rzeczywiście trudno nam odmówić. Poza tym nasza historia jest częścią składową historii Europy. W czasach postępującej globalizacji uniwersalna problematyka ukazana na lokalnym tle wydaje się być bardzo interesująca. Ale, zgadzam się, pułapki istnieją. Weźmy bardzo przyzwoity film "Róża" Wojtka Smarzowskiego. Międzynarodowe jury w Gdyni pominęło go. Właśnie dlatego, że kontekst historyczny był zbyt hermetyczny. Ale spokojnie, są na to sposoby - są im poświęcone odpowiednie rozdziały w podręcznikach dla scenarzystów.

- Po uchwaleniu Konstytucji 3 maja Polacy postanowili wznieść gmach świątyni wotywnej, który symbolizowałby również wspólny wysiłek, wspólny cel i wielkość narodu i państwa. Może dziś rolę takiego gmachu mogłaby pełnić znana na całym świecie superprodukcja filmowa made in Poland? Zrzutka we wszystkich resortach, uchwała Sejmu, pomoc wojska - i kręcimy!

- Bałbym się regulacji państwowych. Zrzutka narodowa? Nie, wyręczmy Polaków z takiego obowiązku. Spójrzmy jak to było przy takich kosztownych filmach jak "Ogniem i Mieczem", "Quo vadis?", "Pan Tadeusz" - otóż udało się na nie zdobyć sponsorów, którymi były głównie banki. Mamy kapitalizm nie tylko po to, żeby najbogatsi jeszcze bardziej się bogacili - zresztą często płacąc podatki nie w Polsce - ale też po to, aby zaistniał prywatny mecenat wspierający polską kulturę. Lista najbogatszych Polaków robi wrażenie. Mały procent ich majątków wystarczyłby na niejeden wielki film. Taki gest pracowałby również na ich wizerunek.

Zdzisław Pietrasik

Krytyk filmowy tygodnika "Polityka"