Byli esbecy i komunistyczni agenci nie będą mogli dłużej pracować w dyplomacji. Po latach dzielnej, dobrze opłacanej służby w obronie ludowej ojczyzny, a także kolejnych 28 latach pracy na placówkach podległych III RP, odsyła się ich na emeryturę. To skandal i kolejny PiS-owski skok na kolejną instytucję, absolutnie trzeba przyznać rację Platformie i części dyplomatów.
Przecież były esbek funkcję radcy przy ambasadzie albo urzędnika w MSZ powinien pełnić dożywotnio. W jej ramach powinien mieć zresztą specjalne dodatki, by mógł kontynuować znajomości ze starymi kumplami ze wschodniej granicy. Na przykład raz na kwartał można by go kierować w tym celu do sanatorium w Soczi albo hotelu w Petersburgu, czy jak kiedyś to się lepiej nazywało, Leningradzie. Nie dość tego, to nie tylko doświadczeni, ale też utalentowani ludzie, bo potrafili łączyć kilka funkcji równocześnie. W dzień siedzieć w pracy w ministerstwie lub w konsulacie, a po nocach skrobać donosy na kolegów i koleżanki. Wymaga to wyjątkowej podzielności uwagi. A taka podzielność jest możliwa tylko w wyjątkowych przypadkach, z reguły dziedzicznych.
Dlatego stanowiska w dyplomacji, które pełnią byli peerelowscy szpiedzy i donosiciele, powinny być dziedziczne, by się nie zmarnowały. Należałoby to wpisać do konstytucji albo były prezes Rzepliński, który jest przecież moralnym prezesem Trybunału Konstytucyjnego na wieku, mógłby wywieść z obecnej konstytucji. A na razie po demonstracjach w obronie esbeckich emerytur i prawa do macicy ta sprawa po raz kolejny powinna zwrócić na nas uwagę całego demokratycznego świata.
POLECAMY:
Rekonstrukcja rządu Beaty Szydło. Jest ważna deklaracja
Jarosław Kaczyński wrócił do pracy po chorobie
Sokołowski "Masa" WYZNAJE: Rabiej był moim chłopcem na posyłki