Wiktor Świetlik

i

Autor: Piotr Piwowarski

Wiktor Świetlik: Do broni!

2014-03-13 15:26

Przez ostatnie trzy tygodnie rządowe media dzieliły czas między przeprowadzenie sprytnej i dyskretnej rewizji swojego stosunku do Władimira Putina i obronę Jacka Protasiewicza, którego epopeja wydaje się nie mniej ważna niż widmo atomowej zagłady.

Przy tej okazji można było zaobserwować kilka modelowych sposobów obrony swoich w sytuacjach, w których wroga by się rozjechało. Po pierwsze, metoda porównawcza: „No tak, Protasiewicz popełnił błąd, ale pamiętajmy o jego zasługach”. Żeby było jasne, uważam ten sposób za najuczciwszy. Gdyby ceniony przeze mnie polityk narozrabiał, pewnie sam tak bym właśnie pisał.

Po drugie, argument pragmatyczny. Nie zachował się zbyt dobrze, ale pamiętajcie, kto przyjdzie do władzy, jak będziemy o tym gadać! Metoda trzecia, najprymitywniejsza, więc stosowana przez Tomasza Lisa, czyli rozmaślanie: to problem całej klasy politycznej, a szczególnie PiS, bo Hofman mówił, że ma długiego, a inny ponoć wjechał hotelowym meleksem do wody, a tamten coś jeszcze innego. Z całej tej wyliczanki tak naprawdę wynika, że żaden z wymienionych polityków nie zachował się tak fatalnie, a spadały na nich dziesięć razy większe gromy.

Po czwarte, odwracanie kota ogonem, czyli sugerowanie, że polska dusza, kozak, „niektórym u nas się podobało”. Tak więc krytykowanie niemieckiego neokolonializmu i przypominanie o rzezi Woli jest obskurantyzmem, a bluzganie na Bogu ducha winnych pracowników lotniska to znak zdrowego ducha. Ja nigdy nie zauważyłem w Frankfurcie jakichś tabunów hitlerowców gnających ludzi pejczami, szczególnie że co drugi pracujący tam jest Polakiem, Brazylijczykiem albo jakimś innym Turkiem. Kiedyś nad ranem, będąc jeszcze w stanie lekko „protasiewiczowym”, zostawiłem bagaż w autobusie, z którego przesiadałem się do samolotu. Troska starszych Niemek o to, by stara walizka, dwie koszule i bielizna trafiły na czas do adresata, sprawiały, że czułem się jak mały Jaś Rokita pośród swoich krakowskich cioć. A propos Rokity, ktoś powie: „a czemu jego broniłeś?”. A temu, że tamten nikomu nie ubliżając, zaprotestował przeciwko kretyńskiej segregacji w samolotach już nawet nie ludzi, ale także ich płaszczy. Poza tym w przypadku Rokity patrz punkt pierwszy.

Następny sposób, to przerzucanie odpowiedzialności. Czyli tłumaczenia własne naszego politycznego asa, że załatwiły go niemieckie służby. Faktycznie, Angela osobiście zleciła wykończenie polityka najbardziej proniemieckiej partii, bo po raz pierwszy ujawniła się u niej bezobjawowa do tej pory schizofrenia. Do tego dochodzi publiczne obarczanie winą własnej obsługi prasowej, co przypomina dyrektora kombinatu zwalniającego z powodu własnego pijaństwa sekretarkę, bo dość często o zakąszaniu mu nie przypominała.

No i odwieczne hasło: winny alkohol! A ja pamiętam europosła, świeżo upieczonego, jak odwiedzał jedną z redakcji. Był obruszony, że nie rozpoznaje go dwudziestoletnia może recepcjonistka. Na trzeźwo. Czasem alkohol odbiera rozum. Ale czasem pokazuje, jacy ludzie są naprawdę.