Marcin Romanowski

i

Autor: Marcin Romanowski; Shutterstock Marcin Romanowski

Wiceminister sprawiedliwości przeżył poważny wypadek. Dalej kocha góry. Z wyprawy przywiózł szczeniaka [GALERIA]

2022-05-19 11:35

Wiceminister sprawiedliwości, Marcin Romanowski ( 46 l.), poza polityką realizuje się także na innym polu. Romanowski jest bowiem wielkim zwolennikiem górskich wycieczek. Polityk ma za sobą bogate doświadczenie w sferze pokonywania kilometrów na szlakach. W rozmowie z "Super Expressem" Marcin Romanowski dzieli się ciekawymi historiami. Jedna z nich sprawia, że włos jeży się na głowie!

Marcin Romanowski nie kryje swej miłości do gór. Wszak nie samą polityką człowiek żyje. Wiceminister sprawiedliwości został zainspirowany do tego, aby przemierzać szlaki już w liceum. Romanowski w tamtym czasie poszedł nawet na wagary! Jednak zanim trafił wraz z przyjacielem w góry, kupił buty.

Moja pierwsza górska wyprawa to czasy liceum, a pasją zaraził mnie szkolny kolega, który wspinał się od dzieciństwa. Z zamiarem wejścia na Rysy pojechaliśmy na wagary do Zakopanego, gdzie na targu pod Gubałówką kupiłem swoje pierwsze górskie buty górskie, które potem służyły mi przez kilkanaście lat.  Wejście na Rysy było wymagające, w wyższych partiach zalegało mnóstwo mokrego, głębokiego po pas śniegu, w którym brodziliśmy całkowicie przemoczeni. Widoczność też była słaba, bo pułap chmur był niski i szliśmy w tzw. mleku. Zboczyliśmy pod Żabią Przełęcz. Na szczęście chmury w pewnym momencie się rozwiały i mogliśmy znaleźć właściwy kierunek. Udało nam się wejść na szczyt, a największą nagrodą był widok z Rysów na najwyższe sąsiednie szczyty wyłaniające się z morza chmur. To było niezapomniane wrażenie, które bez wątpienia zmobilizowało mnie do kolejnych wypraw - opowiada wiceminister. 

Wiceminister przywiózł z gór...psa

Podczas jednej z wypraw Marcin Romanowski przywiózł do domu najlepszego przyjaciela, jakim dla każdego człowieka jest pies. - Z jednej z takich licealnych wypraw przywiozłem szczeniaka - owczarka podhalańskiego - kupionego od górala. Miałem zgodę od rodziców na bernardyna, ale dzięki urokowi białej kulki (która potem urosła do sporych rozmiarów), nikt w domu nie miał do mnie pretensji. W liceum i na studiach to były zazwyczaj tygodniowe wyprawy, w wakacje, z paczką przyjaciół. Nigdy nie chodziłem sam po górach. To niebezpieczne, ale też nie do końca widziałbym tego sens. Oczywiście wyprawa w góry to świetna okazja na wyciszenie się, ale ja lubię wypoczywać w towarzystwie. Kiedyś nawet powołaliśmy Tatrzańską Drużynę Pierścienia, i opisywaliśmy nasze wyprawy nawiązując do topografii i bohaterów Śródziemia. Najpierw pełniłem funkcję Aragorna, z wiekiem już chyba stałem się Gandalfem - wspomina urzędnik państwowy. 

Podczas wypraw, pod Rysami doszło do wypadku!

Jednak na szlaku nie zawsze było tak przyjemnie. Marcin Romanowski doskonale pamięta historię mrożącą krew w żyłach. Jedna z wypraw skończyła się dla niego niefortunnie. Na szczęście sytuacja została w porę opanowana.

To był piękny słoneczny dzień, sporo ludzi na podejściu na Rysy. Oczywiście wejście zimowe: wchodzi się wtedy po prawej stronie od letniego szlaku, słynną rysą zamiast grzędą. Akurat byłem niezbyt wyspany - to był szybki wyjazd w piątek i nocowanie w zaprzyjaźnionej bacówce w Gorcach - drewniana szopa dla owiec z poddaszem na którym zostało jeszcze trochę siana, żeby nie leżeć wprost na deskach i palenisko z kamieni przylegające do szopy. Dość zimno, bo to jednak marzec - zaczął i dodał. - Pobudka przed świtem, żeby o siódmej być już na szlaku. No i schodząc ze szczytu, na przełączce pod Rysami, przy wejściu w rysę, trochę z niewyspania, trochę z rozkojarzenia, dekoncentracji związanej z faktem, że to już zejście, poślizgnąłem się. Hamowanie czekanem nic nie dało - bo wyślizgnął mi się z ręki, a nie miałem zamocowanej taśmy. Nabrałem prędkości i trudno już było mi hamować rakami. Więc koziołkowałem z coraz większą prędkością. Na szczęcie miałem kask i plecak, który chronił mi plecy. Zatrzymałem się nad samą bulą, więc przekoziołkowałem całą wysokość Rysów główną rysą. Uratował mnie kopczyk wystających ze śniegu kamieni i pomoc anioła stróża. Wtedy wydawało mi się, że nie straciłem przytomności, choć krótki czas, po którym pojawili się przy mnie moi towarzysze wyprawy wskazywałby na coś innego. Na pewno było sporo adrenaliny. Na tyle, że nie potrzebowałem pomocy ratowników w drodze do schroniska, zszedłem o własnych siłach. Potem jak adrenalina opadła i ze schroniska nad Morskim Okiem pojechałem już karetką do szpitala w Zakopanem. Na szczęścia poza zdartymi przedramieniami i kilkoma siniakami obyło się bez poważnych urazów - mówi nam Romanowski. 

"To dla mnie komplement". Zbigniew Ziobro odpowiada na atak opozycji

Czym dla Marcina Romanowskiego jest możliwość chodzenia po górach?Dla mnie wyjścia w góry to możliwość obcowania z naturą, podziwiania krajobrazów, odpoczynku od codziennego zgiełku. Wspinanie się daje mi poczucie wolności, uspokaja wewnętrznie i daje siły do dalszej pracy. W górach najlepiej rozumiem, że nie chodzi o tylko o zdobycie szczytu, ważna jest też prowadząca nań droga. Staram się o tym pamiętać w mojej pracy zawodowej - przekonuje. 

Romanowski mówi nam także jakie góry najbardziej lubi. - Kocham Tatry, poza prostymi wycieczkami w Pireneje czy Alpy, chodzę przede wszystkim po naszych górach. A więc Gerlach. Chociaż Orla Perć zimą to chyba najtrudniejsza trasa, jaką przeszedłem - przyznaje. Dodaje także, że zdobywania gór nie traktuje jak wyzwania. - Nie traktuję chodzenia po górach jako wyzwania, skupiam się na obcowaniu z pięknem przyrody. Ale kuszą mnie Pireneje, zwłaszcza te wyższe partie - konkluduje. 

Zobacz galerię zdjęć wiceministra Marcina Romanowskiego. Tak wyglądał w młodości! Kliknij poniżej

Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz: „Zero kompromisów” to najlepsza metoda na Putina
Sonda
Lubisz polskie góry?