Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny

Tomasz Walczak: POPiS umiera brzydko

2015-10-23 19:28

Za kilka godzin koniec kampanii wyborczej. Kampanii, która jak zwykle stała pod znakiem konfliktu między PO i PiS. Tym razem jednak, obie partie reprezentowały dwie panie, które normalnie byłby drugim garniturem politycznym w swoich partiach. Los chciał jednak, że są liderkami. Może i dobrze, bo widząc je łatwiej zauważyć, jak bardzo bezsensowna jest POPiS-owa wojna. Do rangi symbolu urasta tu ostatni spór kampanii – kto, wygłaszając telewizyjne orędzie do narodu, ma mieć głos jako ostatni: premier Kopacz czy prezydent Duda. Już bardziej jałowo być nie może.

Do poniedziałku wszyscy emocjonowaliśmy się starciem dwóch największych partii. Tego dnia miała jednak miejsce debata między Ewą Kopacz a Beatą Szydło, która obnażyła całą mizerię i obu pań, i wizji reprezentowanych przez nie partii. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełniła debata wtorkowa, w której panie Szydło i Kopacz przepadły z kretesem w starciu z mniejszymi partiami. Nawet w opowiadaniu komunałów i populistycznych głodnych kawałków mniejsze ugrupowania są o niebo lepsze. Nie mówiąc już o mówieniu z sensem – merytorycznie też inni wypadli znacznie lepiej.

I Polacy chyba to zauważają. Jeśli wierzyć ostatnim sondażom, w przedwyborczym tygodniu zyskują partie mniejsze i to na tyle, by przekroczyć prób wyborczy i zasiąść w poselskich ławach. Nowy Sejm może być bardzo rozdrobniony – jeden sondaż pokazuje nawet, że wejdą do niego wszystkie partie – a rozdrobnienie to sygnał, że wyborcy szukają innej oferty niż POPiS. Najwyraźniej zaczął już im przeszkadzać ten spór o nic. Bo przecież gdyby przyjrzeć się kluczowym propozycjom obu partii, to trudno wychwycić jakieś zasadnicze różnice. Te różnice są co najwyżej natury estetycznej, a zabawy w konkurs piękności, w momencie, kiedy ludzie coraz głośniej narzekają na swoją sytuację materialną, interesuje coraz mniejszą grupę Polaków. Coraz mniej osób zawraca sobie głowę tym, kto jest bardziej zdrajcą, a kto bardziej świrem. To nie jest spór polityczny. Politycy powinni kłócić się o rzeczy poważne. I przedstawiciele mniejszych partii robią to i co najwazniejsze jest to spór autentyczny.

Cóż może być bardziej fundamentalnego niż starcie między Nowoczesną a Razem o wizję gospodarki i państwa? Jedni głoszą jeszcze większy liberalizm niż obecnie, a drudzy chcą więcej socjaldemokracji. Jedni chcą sprawić, że bogaci będą bogatsi i bogactwem się podzielą, drudzy chcą przekonać bogatych, że z biednymi trzeba się dzielić i wszystkim się to opłaca. Także bogatym. Obie partie obiecują, że poprawią los obywateli, ale tylko jedna z nich może mieć rację, bo to wizje wzajemnie się wykluczające. POPiS na taki poziom sporu nie jest się w stanie wznieść. Ich wojna toczy się o nic. Kto więc wie, czy niedzielne wybory nie będą początkiem końca tej wojny dziesięcioletniej. I PO, i PiS, wyczerpały się jako partie rozwiązujące ludzkie problemy. Jeśli odpowiednio dużo wyborców to dostrzeże, nowy parlament może być rzeczywiście przełomowy. Ale nie dlatego, że mogą rządzić autokraci – dla jednych – albo zbawcy – dla drugich. A dlatego, że polska polityka może wjechać na inne, miejmy nadzieję, bardziej merytoryczne tory. A POPiS? Dzielnie pędzi na na bocznicę.