Kiedy pod koniec zeszłego roku zaczęły spływać dane na temat niższego, niż zakładano, wzrostu PKB, politycy PiS bagatelizowali sprawę, twierdząc, że to nie jest najważniejszy wskaźnik świadczący o dobrobycie. Teraz, kiedy tempo wzrostu poszło w górę, znów zakochali się w PKB i zachwalają swój gospodarczy geniusz.
Oczywiście, trzeba oddać PiS, że dane o gospodarce są dobre, a świętym prawem rządzących jest przypisywanie sobie zasług za wszystko, co pozytywne, i dystansowanie się od tych złych. Tak samo jak opozycja może sobie psioczyć, że 2,7 proc. wzrostu PKB za zeszły rok to katastrofa, która wróży upadek Polski, lub mówić, że te 4 proc. to tylko cisza przed burzą, bo jak przyjdzie co do czego, to i tak wszystko runie.
Prawda jest natomiast taka, że PKB nie warto fetyszyzować, bo jak to mówi stare powiedzenie: jest kłamstwo, wielkie kłamstwo i statystyka. Oczywiście łatwiej powiedzieć, niż zrobić, bo od zakończenia II wojny światowej żyjemy w świecie absolutnego dyktatu PKB. To na podstawie danych o nim mierzy się siłę gospodarek i podejmuje decyzje inwestycyjne. Chociaż bożek PKB ma się dobrze, warto w końcu się z nim pożegnać, bo to bardzo zwodnicza statystyka. Po pierwsze, jest coraz mniej dokładnym narzędziem poznawczym. Powstał w dwudziestoleciu międzywojennym, czyli w czasie dominacji przemysłu jako głównej gałęzi gospodarki. Nieźle mierzy produkcję przemysłową, ale dużo gorzej radzi sobie z oceną wartości sektora usług. A to usługi w świecie Zachodu są dziś siłą napędową procesów gospodarczych. W Polsce to już 2/3 gospodarki. Co więcej, PKB nie mierzy szarej strefy i nieodpłatnej pracy - choćby opieki nad dziećmi przez matki, które decydują się zostać w domu, a nie wracać do pracy, czy dziadków odciążających opiekę przedszkolną i żłobkową.
Do tego fetyszyzacja PKB sprawia - a byliśmy tego świadkami w Polsce - że poza nim ekonomiści nie dostrzegają wielu zjawisk, które wpływają na standard życia obywateli. Skoro PKB rośnie, to znaczy, że wszystko gra. A tymczasem jeśli jakieś państwo - jak choćby Polska - nie posiada lub posiada szczątkowe mechanizmy redystrybucji owoców wzrostu gospodarczego, korzysta z nich tylko garstka. Ale tego już w statystyce wzrostu gospodarczego nie widać, a skoro tak, to nie ma problemu. To zaślepienie doprowadziło do ruiny rząd PO-PSL, który widział las, a nie widział drzew.
Te ograniczenia warto znać, żeby za bardzo wskaźnikami PKB się nie podniecać.
ZOBACZ: Rząd PiS: Rekordowo niskie bezrobocie. W kwietniu jedynie 7,7 procent