"Super Express": - Trwa piłkarskie święto EURO 2012. Jednocześnie ukazała się książka, której jest pan współautorem - "Nieczysta gra. Tajne służby a piłka nożna". Traktuje o powiązaniach SB ze środowiskiem piłki w czasach PRL. Jak szerokie było to zjawisko?
Tomasz Szymborski: - Niewątpliwie najbardziej podatnym środowiskiem na współpracę byli dziennikarze sportowi. Zainteresowanie nim Służby Bezpieczeństwa wynikało z bardzo prostej przyczyny - ci ludzie ciągle wyjeżdżali za granicę. Do współpracy nakłaniał ich albo wywiad, albo - częściej - kontrwywiad. Ich zadania polegały na "opiece" nad sportowcami. Obserwacji, z kim się kontaktują, co robią.
- Skąd takie zainteresowanie tajnych służb sportowcami?
- To proste. Twarzą ustroju socjalistycznego za granicą byli głównie oni. Reprezentowali władze na świecie. Ważne było, by wśród tych ludzi nie znalazło się żadne przegniłe jabłko, które np. kontaktowałoby się z Radiem Wolna Europa.
- Chyba najbardziej znanym współpracownikiem bezpieki wśród dziennikarzy sportowych okazał się legendarny komentator Jan Ciszewski.
- To bardzo ciekawa postać, o bardzo zróżnicowanej osobowości. Miał dosyć kosztowny nałóg, jakim był hazard. Z tego powodu wpadł w tryby tajnych służb. Najpierw "pomagał" milicji rozpracowywać hazardzistów, by potem zostać "przewerbowany" przez kontrwywiad. Będąc znanym dziennikarzem, obracał się w wielu środowiskach: piłkarzy, hokeistów, żużlowców, ludzi mediów, emigrantów. Był więc dla służb doskonałym informatorem.
- Czemu on i inni decydowali się na donosicielstwo?
- Pamiętajmy, że SB miała wszechpotężne możliwości. Mogła komuś ułatwić karierę, ale mogła też załamać, np. odmawiając wydania paszportu sportowcowi albo dziennikarzowi. To oznaczało w praktyce zawodową śmierć. Ale oprócz kija, służby miały też marchewkę - mogły przyspieszyć przydział mieszkania, samochodu, awansu zawodowego.
- Czy była możliwa współpraca nieszkodliwa dla innych?
- Każda informacja przekazana tajnym służbom była niezwykle szkodliwa i cenna dla służb. Wyobraźmy sobie, że ktoś wezwany na pierwszą rozmowę słyszy od oficera: "Przepraszam, nie mam marlboro, które pan lubi, ale camele". Już w tym momencie przesłuchiwany jest przerażony, że służby wiedzą wszystko, skoro nawet wiedzą, jakie papierosy pali. Dlatego nie można mówić o "nieszkodliwych" informacjach.
- Ale różne było zaangażowanie we współpracę...
- Różne. Ale sam Ciszewski w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że jego kontakty z bezpieką przestają być niewinnymi rozmowami o atmosferze w szatni drużyn. Prowadzący go oficerowie wymagali od niego konkretów. Chciał się z tego wycofać, ale to zaowocowało problemami z pracą w TVP. Dokonał więc zimnej kalkulacji i brnął w to dalej.
- Ciszewski nie był jedyną osobą ze środowiska sportu, który na taką współpracę poszedł...
- Owszem, takich ludzi było dużo. Znany jest przykład polskiego szermierza, Jerzego Pawłowskiego. Współpracował i z polskim wywiadem, i z radzieckim, i z amerykańskim. Był regularnym szpiegiem. Ze znanych polskich dziennikarzy należy również wymienić Stefana Rzeszota czy Tadeusza Janika. Co ciekawe, kiedy pracowałem nad tematem Ciszewskiego, rozmawiałem z Janikiem. I on był podczas tej rozmowy wręcz przerażony. Niezwykle nerwowy. Nie wiedziałem dlaczego, a potem okazało się, że w archiwach IPN były cztery grube tomy dokumentów z jego współpracy z bezpieką... On był tak zaangażowany, że do swoich raportów dołączał rysunki amerykańskich baz wojskowych w Niemczech z opisaniem długości płotu na 350 kroków! Czyli po prostu sam to zmierzył! Niektórzy ludzie traktowali swoją współpracę z SB niezwykle poważnie.
Tomasz Szymborski
Dziennikarz śledczy