ARCHIWUM UB, SB

i

Autor: Piotr Bławicki

Tomasz Szymborski: Każda współpraca z SB była szkodliwa dla innych

2012-06-23 4:00

Jak głęboko sięgały macki tajnych służb w świecie sportu?

"Super Express": - Trwa piłkarskie święto EURO 2012. Jednocześnie ukazała się książka, której jest pan współautorem - "Nieczysta gra. Tajne służby a piłka nożna". Traktuje o powiązaniach SB ze środowiskiem piłki w czasach PRL. Jak szerokie było to zjawisko?

Tomasz Szymborski: - Niewątpliwie najbardziej podatnym środowiskiem na współpracę byli dziennikarze sportowi. Zainteresowanie nim Służby Bezpieczeństwa wynikało z bardzo prostej przyczyny - ci ludzie ciągle wyjeżdżali za granicę. Do współpracy nakłaniał ich albo wywiad, albo - częściej - kontrwywiad. Ich zadania polegały na "opiece" nad sportowcami. Obserwacji, z kim się kontaktują, co robią.

- Skąd takie zainteresowanie tajnych służb sportowcami?

- To proste. Twarzą ustroju socjalistycznego za granicą byli głównie oni. Reprezentowali władze na świecie. Ważne było, by wśród tych ludzi nie znalazło się żadne przegniłe jabłko, które np. kontaktowałoby się z Radiem Wolna Europa.

- Chyba najbardziej znanym współpracownikiem bezpieki wśród dziennikarzy sportowych okazał się legendarny komentator Jan Ciszewski.

- To bardzo ciekawa postać, o bardzo zróżnicowanej osobowości. Miał dosyć kosztowny nałóg, jakim był hazard. Z tego powodu wpadł w tryby tajnych służb. Najpierw "pomagał" milicji rozpracowywać hazardzistów, by potem zostać "przewerbowany" przez kontrwywiad. Będąc znanym dziennikarzem, obracał się w wielu środowiskach: piłkarzy, hokeistów, żużlowców, ludzi mediów, emigrantów. Był więc dla służb doskonałym informatorem.

- Czemu on i inni decydowali się na donosicielstwo?

- Pamiętajmy, że SB miała wszechpotężne możliwości. Mogła komuś ułatwić karierę, ale mogła też załamać, np. odmawiając wydania paszportu sportowcowi albo dziennikarzowi. To oznaczało w praktyce zawodową śmierć. Ale oprócz kija, służby miały też marchewkę - mogły przyspieszyć przydział mieszkania, samochodu, awansu zawodowego.

- Czy była możliwa współpraca nieszkodliwa dla innych?

- Każda informacja przekazana tajnym służbom była niezwykle szkodliwa i cenna dla służb. Wyobraźmy sobie, że ktoś wezwany na pierwszą rozmowę słyszy od oficera: "Przepraszam, nie mam marlboro, które pan lubi, ale camele". Już w tym momencie przesłuchiwany jest przerażony, że służby wiedzą wszystko, skoro nawet wiedzą, jakie papierosy pali. Dlatego nie można mówić o "nieszkodliwych" informacjach.

- Ale różne było zaangażowanie we współpracę...

- Różne. Ale sam Ciszewski w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że jego kontakty z bezpieką przestają być niewinnymi rozmowami o atmosferze w szatni drużyn. Prowadzący go oficerowie wymagali od niego konkretów. Chciał się z tego wycofać, ale to zaowocowało problemami z pracą w TVP. Dokonał więc zimnej kalkulacji i brnął w to dalej.

- Ciszewski nie był jedyną osobą ze środowiska sportu, który na taką współpracę poszedł...

- Owszem, takich ludzi było dużo. Znany jest przykład polskiego szermierza, Jerzego Pawłowskiego. Współpracował i z polskim wywiadem, i z radzieckim, i z amerykańskim. Był regularnym szpiegiem. Ze znanych polskich dziennikarzy należy również wymienić Stefana Rzeszota czy Tadeusza Janika. Co ciekawe, kiedy pracowałem nad tematem Ciszewskiego, rozmawiałem z Janikiem. I on był podczas tej rozmowy wręcz przerażony. Niezwykle nerwowy. Nie wiedziałem dlaczego, a potem okazało się, że w archiwach IPN były cztery grube tomy dokumentów z jego współpracy z bezpieką... On był tak zaangażowany, że do swoich raportów dołączał rysunki amerykańskich baz wojskowych w Niemczech z opisaniem długości płotu na 350 kroków! Czyli po prostu sam to zmierzył! Niektórzy ludzie traktowali swoją współpracę z SB niezwykle poważnie.

Tomasz Szymborski

Dziennikarz śledczy