Wiadomo, że Andrzej Duda, jako młody prawnik, współpracował z Lechem Kaczyńskim. Był jednym z jego ministrów w Kancelarii Prezydenckiej. Po tragicznym 10 kwietnia 2010 roku Duda poleciał do Rosji, wspominał ten trudny czas w tegoroczną 10. rocznicę katastrofy smoleńskiej: - Każdy z nas ma jakieś osobiste wspomnienie związane z tamtymi wyjątkowymi dniami, które nastały po katastrofie smoleńskiej. Dla mnie takim momentem była wizyta w Moskwie kilka dni po katastrofie. Zaprowadzono mnie do sali, gdzie znajdowały się ciała prawie wszystkich ofiar, w tym moich przyjaciół, z którymi się wtedy pożegnałem. Potem byliśmy przy pani prezydentowej i przy zamykaniu jej trumny. Modliliśmy się. Nigdy tego nie zapomnę - wspominał Duda.
CZYTAJ: Kaczyńska uczciła urodziny mamy. Pojawiły się GORZKIE słowa [ZOBACZ]
Prezydent często podkreśla, jak ważny był dla niego Lech Kaczyński, jako przewodnik i nauczyciel. Mówił o tym choćby w czasie zaprzysiężenia w sierpniu. Wielu osobom może się więc zdawać, że Duda był w bardzo bliskim otoczeniu prezydenta. Czy faktycznie tak było? Na jaw wyszła zaskakująca historia, którą w audycji "Stan po burzy" opowiedziała Andrzejowi Stankiewiczowi dziennikarka Agnieszka Burzyńska. Zaczęło się od stwierdzenia Stankiewicza, że "realnych współpracowników Lecha Kaczyńskiego nie ma dzisiaj w PiS": - Jeżeli państwo będą słyszeć, że realnym współpracownikiem Lecha Kaczyńskiego był jest Andrzej Duda... Drodzy państwo, Andrzej Duda był jednym z ministrów, jednym z prawników, nie miał żadnego szczególnego dostępu do jego ucha - ocenił dziennikarz.
SPRAWDŹ: Pawłowicz zdecydowała się na radykalną zmianę. W sieci WRZE! [ZOBACZ]
I tu Burzyńska opowiedziała anegdotkę: - Było takie spotkanie, narada, jedna z wielu na początku urzędowania Lecha Kaczyńskiego. Na tej naradzie, on sam dobierał sobie towarzystwo, ktoś zapytał się dlaczego tutaj nie ma Andrzeja Dudy dzisiaj, prawnika prezydenckiego. A Lech Kaczyński odpowiedział wtedy bardzo ostro: Pozwólcie, że ja sam będę decydował, kto będzie brał udział w tych spotkaniach. Na co Stankiewicz odparł szybko: - To bolesne... bolesne. Drodzy państwo Lech Kaczyński miał grupę ludzi, w których inwestował bardzo intensywnie. Wśród tych ludzi był np. Paweł Kowal - wspomniał dziennikarz. No i co, zaskoczeni?