- Tato! Pomóż! Bo zapiję się na śmierć! - błagał kilka miesięcy temu Sławomir Wałęsa na łamach "Super Expressu". Od wielu lat mieszka w Toruniu i walczy z nałogiem alkoholowym. Teraz syn, który przysporzył ojcu tak wielu kłopotów, staje w obronie byłego prezydenta. - Urodziłem się w 1972 roku. Nie wszystko pamiętam. Mama codziennie bardzo się starała, abyśmy mieli co jeść. Ojciec dorabiał jak mógł: naprawiał samochody, reperował radia i telewizory. Pracował też dla badylarzy. Miałem tylko takie zabawki, jakie zrobił ojciec - wspomina lata siedemdziesiąte.
Zobacz także: Drugi pakiet z szafy Kiszczaka już w środę! WIEMY, CO ZAWIERA!
- Także w latach osiemdziesiątych najważniejsza dla ojca była ta jego walka. Jak siedział w więzieniu, to pomagał nam ksiądz Jankowski. W naszym domu bywało wiele osób. Bywał Adam Michnik, Bronisław Geremek i wielu innych. Byli też bracia Kaczyńscy. Ja ich bardzo lubiłem. Jak się rano budziłem, to albo była rewizja SB, albo widziałem, jak jacyś ludzie rozmawiają ze sobą. Ojciec był ciągle pilnowany przez SB i śledzony - zauważa. I jest przekonany, że Lech Wałęsa ma czyste sumienia. - Jeżeli ojciec nawet coś podpisał, to była jego gra. W te pieniądze to nie wierzę. Dzisiaj wszyscy mówią, że to była zdrada. Wtedy wszyscy wierzyli w to, że doszło do bezkrwawej rewolucji. Jestem przekonany, że to pastwienie się nad nim będzie trwało dalej, choć ojciec nikogo nie zdradził - zaznacza Sławomir Wałęsa. - Za co i kogo ma przepraszać? Chyba tylko mamę i nas, swoje dzieci. Dla niego walka z komuną była ważniejsza niż rodzina. Bo on nas dla tej swojej idei poświęcił - kwituje.