"Super Express": - Prezydent Gdańska Adamowicz i premier Tusk rozmarzyli się na temat mistrzostw świata w Polsce. Może mają rację, a panu brak wiary?
Stefan Szczepłek: - Kiedy Polska rozpoczęła starania o EURO, stałem po stronie tych "wierzących", choć nie było wcale nas tak wielu. Przed ogłoszeniem gospodarza EURO w Cardiff dziennikarzy z Polski była garstka. Właśnie ze względu na brak wiary. Ja i cała redakcja "Rzeczpospolitej" byliśmy entuzjastami, w przeciwieństwie do np. "Wyborczej", która uznała, że nie ma szans. To nie jest zarzut, oni po prostu mieli inne kalkulacje.
- Teraz jest pan po stronie tych, którzy kalkulują, że mistrzostwa świata to jednak za dużo.
- Rzecz w tym, że EURO i mundial to dwie różne imprezy. Byłem na wszystkich mistrzostwach Europy od 1988 roku i wiedziałem, że jesteśmy w stanie zorganizować turniej. Byłem też na mistrzostwach świata i wiem, że to zupełnie co innego. To byłoby ponad stan.
- Entuzjaści pomysłu mogliby powiedzieć, że mundial był też ponad stan Hiszpanii w 1982 roku, Argentyny w 1978 czy Chile w 1962 roku... To nie były bogate kraje.
- Mundial w Chile to zamierzchłe czasy. Zaś Hiszpania to jednak wielka tradycja futbolowa. Nieporównywalna z naszą. I stadiony są tam naprawdę zapełniane. Hiszpania do tego dopłacać nie musiała, a my mamy już problem, co robić z czterema stadionami. Co zrobilibyśmy z dziesięcioma lub dwunastoma? Sami tego nie udźwigniemy, a nie bardzo mamy z kim.
- Pomysł mundialu polsko-ukraińskiego rzucił minister sportu Ukrainy. Może jest z kim?
- No nie wiem... To jednak dwa razy więcej stadionów niż na EURO. Obecne mistrzostwa pokazały też, że dystans z Gdańska do Doniecka był olbrzymi. Nieprzypadkowo aż 13 z 16 zespołów chciało mieszkać w Polsce, czyli jednak w Unii Europejskiej, choć przecież Ukraina dała sobie radę fenomenalnie.
Stefan Szczepłek
Publicysta sportowy "Rzeczpospolitej"