"Super Express": - Obserwując konferencję premiera Tuska i wicepremiera Piechocińskiego, nie miał pan wrażenia, że szef PO od razu pokazał szefowi PSL miejsce w szeregu? Kazał mu wyczekiwać... Złośliwi komentowali: wyszedł rycerz ze swoim giermkiem.
Stanisław Żelichowski: - Przez lata współpracowałem jako szef klubu z Donaldem Tuskiem i wiem, jaki premier jest... Taki przebieg konferencji nie był zatem dla mnie zaskoczeniem. Gdyby prezes Piechociński wcześniej zapytał mnie o opinię, to zapowiedziałbym mu dokładnie taki scenariusz. Tusk mimo wszystko jest dość przewidywalny.
- Podobało się to panu jako koalicjantowi?
- Konferencje prasowe nie są od tego, żeby się podobać.Jeżeli to byłby ich cel, to ta się nie podobała. Mają jednak coś wyjaśniać. I jeżeli coś społeczeństwu wyjaśniła, to jestem zadowolony.
- I wyjaśniła, kto jest samcem alfa w tym związku?
- Podział władzy w rządzie jest mniej więcej taki jak głosów, które PSL i Platforma zdobyły przy urnach. I to jest czytelne. Trudno było oczekiwać z wypiekami na twarzy, że na tej konferencji coś się zmieni. Piechociński, zwyciężając z Pawlakiem w wyborach na szefa PSL, z góry był skazany na to, że będzie wicepremierem i ministrem resortu gospodarki.
- Minister ministrowi nierówny. Piechociński będzie się stawiał premierowi Tuskowi bardziej niż Pawlak?
- Mam nadzieję, że współpraca będzie się układała harmonijnie. Umowę koalicyjną oparliśmy na dwóch filarach: szerokiej umowie ramowej i dogadywaniu szczegółów między liderami.
- Mówi się o tym, że Tusk będzie rozgrywał to, że Piechociński ma wewnętrzną opozycję...
- Z chwilą gdy wybrano Piechocińskiego, nie ma już frakcji. Wszyscy popierają lidera. I jeżeli prezes PSL będzie mówił twardą prawdę ,jak jest, a nie obiecywał gruszek na wierzbie, to elektorat odczyta to właściwie.
- Waldemar Pawlak, odchodząc, z pewnym żalem zarzucił Januszowi Piechocińskiemu, że walcząc o szefostwo w PSL, naobiecywał za dużo i nie będzie mu łatwo tego spełnić. Naobiecywał?
- Hm... To są dwa różne charaktery. I to, co Pawlak powiedział przez pięć lat, Piechociński potrafi powiedzieć przez godzinę. Trochę się różnią, ale żeby aż tak, żeby nie móc się dogadać z premierem Tuskiem? Nie sądzę. Niby dlaczego mieliby się nie dogadać?
- Zbliżają się co najmniej dwa lata kryzysu. W takiej chwili to, że interesy wiejskiego elektoratu PSL i wielkomiejskiego Platformy Obywatelskiej są sprzeczne, może być bardziej widoczne. To jest pole do otwartego konfliktu.
- Pan mówi, że co najmniej dwa, a mnie się wydaje, że co najmniej do 2018 roku. I rzeczywiście PSL i PO kiedyś patrzyły na siebie niechętnie. Postrzegaliśmy ich jako podejrzanych liberałów, oni nas traktowali nieco gorzej, jako ludzi ze wsi. Ale PiS zmusił nas do koalicji blokowaniem list w wyborach samorządowych. Przyjrzeliśmy się sobie i okazało się, że nie jest tak strasznie. Elektoraty to przyjęły, wiedzą o różnicach, ale widzą stronę pozytywną. Widzą, że Polska nie jest państwem dziadowskim, ale państwem na dorobku. Nie idzie najgorzej, a kryzys może być nawet ozdrowieńczy...
- Kryzys ozdrowieńczy? Jakim cudem?
- Przecież Polska jest krajem, który od 300 lat permanentnie żyje w kryzysie. Jesteśmy zatem do kryzysowych sytuacji przygotowani lepiej niż wiele innych społeczeństw. Ważne, żeby mniej pary poszło w gwizdek, a więcej w koła. Żeby opozycja zamiast wyprowadzać ludzi na ulicę, wzięła się do pracy. Pamiętam, że gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej, to polskie PKB na głowę było jak 1 do 8. Bardzo się tego obawiałem, choćby w postaci drenażu młodych. Ale w naprawdę krótkim czasie zmniejszyliśmy tę różnicę z Włochami, jak 1 do 4. Nie trzeba zatem być aż takim pesymistą.
Stanisław Żelichowski
Poseł PSL