Odejście Gowina oznacza trwałe odcięcie konserwatywnego skrzydła tego ugrupowania i koniec Platformy jako partii o szerokim wachlarzu poglądów. Obecny model to model kryzysowy, to model partii stricte wodzowskiej i trzymającej się nie na programie, nie na poglądach, nie na zamierzeniach, ale na osobie lidera i doraźnych ruchach pozwalających na utrzymywaniu części wyborców w świadomości rzekomego prawdziwego rządzenia. Przy dość gwałtownie narastającej niechęci do Donalda Tuska, ta taktyka może okazać się samobójcza. Sam Gowin wybrał sposób opuszczenia Platformy, który naraża go na zarzuty zachowania charakterystycznego dla panny na wydaniu. Ma, co pokazały ostatnie wewnętrzne wybory na szefa PO, co piątego członka partii za sobą, ale ma to czysto teoretycznie.
Ma jednak nazwisko, doświadczenie i rodzaj jedwabnej charyzmy, niedopuszczającej politycznej walki na cepy. Wolny - może przez kilka tygodni spodziewać się emisariuszy składających oferty. Bardziej prawdopodobne jednak, że Gowin ma już plan na siebie, a czas, który dał sobie na jego ogłoszenie wykorzysta do przetestowania wchłanialności sceny politycznej. Tworzenie nowego ugrupowania o charakterze rzeczywiście konserwatywno-liberalnym mogłoby się okazać atrakcyjne dla tych, którzy znudzeni są rywalizacją hegemonów polskiej sceny politycznej PO i PiS. Mogłoby się okazać atrakcyjne dla tych, którzy rozczarowali się Tuskiem, a Kaczyńskim zdają się rozczarowani trwale. Jedno nie ulega wątpliwości, odejście Jarosława Gowina to kolejna wyrwa w kadłubie PO.