Dziennikarze pytali go, czy jest bardzo nietrzeźwy, ponieważ czuli od niego alkohol, a on zachowywał się, jakby w pracy męczyła go grawitacja. Dorn nie udzielił odpowiedzi jakimś byle sejmowym dziennikarzom, za to zaplątał się w kabel, zwiewając z Sejmu.
Wcześniej siedział trochę w ławie poselskiej z chybotliwą głową. I to między innymi dlatego podejrzewano, że się poseł alkoholizował normalnie w pracy, i że będzie miał z tego powodu grube nieprzyjemności. I co? I nic! Nieprzyjemności to by miał jakiś Kowalski albo Malinowski czy też względnie inny szary Nowak. Ale nie Dorn Ludwik, skarbnica powiedzonek i autorytet dla mniej błyskotliwych.
Dorn w związku ze swoim grudniowym wyskokiem miał się wczoraj zjawić na Komisji Etyki Poselskiej. Tam miał się tłumaczyć ze swojego gwałtownego spadku formy w Sejmie w czasie grudniowych nocnych głosowań. Ale mu się nie chciało, więc nie przyszedł. I Komisja Etyki może mu... (przypomniała mi się kabaretowa kwestia wypowiadana przez Gołasa w skeczu z Kobuszewskim). Każdy normalny człowiek za pijaństwo w pracy miałby nieprzyjemności. A Dorn? Dorn nawet nie ma zamiaru nikomu się tłumaczyć, czy był trzeźwy czy nie. W końcu to nie nasza sprawa. My go tylko wybraliśmy na posła i tylko płacimy mu duże pieniądze. Chcą go Państwo jeszcze raz w parlamencie?