Sławomir Jastrzębowski PROSZĘ NIE UŻYWAĆ

i

Autor: Andrzej Lange

Sławomir Jastrzębowski: Sądy: Cham jest OK, ale nie smarkacz!

2012-04-19 4:00

Dwie proste sprawy, które jak na dłoni pokazują, że orzecznictwo polskich sędziów jest... hmmm, niezrozumiałe. Pierwsza sprawa dotyczy nazwania kogoś "chamem", a druga - "smarkaczem". Każdy zwykły człowiek powie, że oczywiście słowo "cham" jest dużo bardziej obraźliwe i naganne od słowa "smarkacz". Ale polskie sądy twierdzą coś innego.

Były minister edukacji Ryszard Legutko nazwał dwoje licealistów, którzy chcieli usunięcia symboli religijnych ze szkoły, "rozwydrzonymi smarkaczami". Licealiści poszli do sądu i właśnie wygrali sprawę o naruszenie dóbr osobistych (wyrok jest nieprawomocny). Sędzia Andrzej Żelazowski nakazał Legutce przeprosić, zapłacić 5 tysięcy, a ogłaszając wyrok, powiedział między innymi: "Z tych przyczyn nie sposób ocenić spornych wypowiedzi pozwanego inaczej niż jako głęboko krzywdzące powodów, tym bardziej że wypowiedziano je w sposób arbitralny, bez znajomości osób, ich poglądów i rzeczywistych motywów".

Do tej pory wszystko jasne, nie wolno nikogo bezkarnie nazywać smarkaczem. Ale cofnijmy się do roku 2009. Wtedy sąd zajmował się sprawą Janusza Palikota, który o Lechu Kaczyńskim powiedział: "Uważam go za chama". Sędzia Alina Rychlińska uznała, że sprawą nie może zajmować się prokuratura, ponieważ... (proszę o uwagę) "Słowa Palikota to jego wkład w debatę publiczną i mieszczą się one w granicach wolności słowa".

Sędzia powoływała się przy tym na nieocenionego prof. Bralczyka, który stwierdził, że słowo "cham" nie jest już samo w sobie zniewagą! Podsumujmy: czy gdyby Ryszard Legutko nazwał nierozwydrzonych niesmarkaczy po prostu chamami, to według polskich sądów mieściłoby się to w granicach wolności słowa? Bo w to, że polskie sądy bawią się w uprawianie polityki, nie chciałbym wierzyć...