"Super Express": - Za kilka dni wybory, więc przyszedł czas na podsumowanie ośmiu lat rządów PO. Rządząca partia zostawia nam Polskę w ruinie, jak chce PiS, czy kraj bezprzykładnego sukcesu, jak widzi to Platforma?
Roman Kluska: - Uważam, że mogliśmy być dużo dalej. Jeżeli porównamy to, co nam obiecywano, z tym, co zrobiono, to jest to stan opłakany. Weźmy choćby infrastrukturę - jej stan pokazuje ogólny stan państwa.
- W 2007 roku mieliśmy 1000 km autostrad i dróg ekspresowych, a dziś jest ich trzy razy więcej. Chyba aż tak źle nie jest, prawda?
- Jednak nasze oczekiwania i aspiracje były większe. Tym bardziej że mieliśmy do dyspozycji ogromne pieniądze i powinny być one dużo lepiej wykorzystane. Gdyby nie te szumne zapowiedzi i obietnice składane przez PO, to zawód pewnie byłby mniejszy.
- Nauczyliśmy się jednak, że obietnice polityków są niewiele warte i nie ma się co do nich przywiązywać.
- Jestem człowiekiem, który jest przyzwyczajony do odpowiedzialności za swoje słowa, i chciałbym, żeby było to standardem także w polityce.
- PO chwaląc się swoimi osiągnięciami, podkreśla, że za jej rządów przyrost PKB wyniósł 24 proc. To coś, co można uznać za wskazówkę, że żyje nam się lepiej i dostatniej?
- Jeśli spojrzę na ludzi z mojego otoczenia, to ten przyrost PKB w bardzo ograniczonym zakresie przełożył się na ich dobrobyt. Gdybyśmy nie chcieli dogonić Europy Zachodniej, gdyby nam tego nie obiecywano i gdybyśmy jako naród nie byli tak ambitni, to można by się tym zadowolić. Ale niestety, ma to gorzki smak. W porównaniu z naszym potencjałem nie osiągnęliśmy tyle, ile nam się marzyło.
- Ludzie często pytają: skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle? Czemu wypracowywane gdzieś na szczytach bogactwo nie staje się ich udziałem. Czemu?
- Niestety, mamy problem z redystrybucją tego bogactwa. Nawet jeśli przyrost rzeczywiście nastąpił, to tego nie widać.
- Czy nie wpisujemy się tym w światowe trendy, gdzie bogaci nadal się bogacą, a reszta społeczeństwa biednieje?
- Owszem, ale popatrzmy, na jakim poziomie są kraje zachodnie, a na jakim poziomie jesteśmy my. Ten proces jest w naszym kraju bardziej odczuwalny, co tylko potwierdza mizerię w wielu innych obszarach.
- Dziwi się pan, że nie narasta w Polakach bunt przeciwko tej rzeczywistości?
- Cieszę się, że jesteśmy krajem, w którym mając do wyboru bunt albo szukanie pracy, Polacy wolą pracować. Dlatego największym bólem dla mnie jako ekonomisty i przedsiębiorcy jest to, że nie wykorzystujemy tego wspaniałego potencjału, jakim dysponujemy jako Polacy. Zamiast polepszać swoje życie tu, wielu z nas decyduje się wyjechać za granicę i nie wraca. Gdyby nie tysiące absurdalnych przepisów, które powodują, że ci ludzie nie widzą szansy dla siebie w naszym kraju, oni by wrócili. Przecież to nic nie kosztuje, żeby wyrzucić przepisy, które blokują ludzką inicjatywę i gospodarność.
- Mój znajomy, który niedawno założył działalność gospodarczą, mówi, że dziwi się tym narzekaniom na ucisk przedsiębiorców przez państwo. Uważa, że system ekonomiczny ich premiuje i nie ma co narzekać. Nawet bariery biurokratyczne nie są taką przeszkodą, kiedy weźmie się pod uwagę uprzywilejowanie inicjatywy prywatnej.
- Ale bariery biurokratyczne czy nawet nękanie przez skarbówkę to nie wszystko. Proszę zwrócić uwagę, ile służb państwowych uwłaszczyło się na Polsce. Podam przykład, jak to wygląda. Mój kolega miał jedną z największych firm zajmujących się energią odnawialną. Ma wiedzę i doświadczenie, którego wielu mogłoby mu pozazdrościć. Proszę sobie wyobrazić, że wchodzi w życie przepis, który odbiera mu uprawnienia do instalowania ogniw fotowoltaicznych. Okazuje się, że musi mieć specjalną zgodę Urzędu Dozoru Technicznego. Ten urząd uwłaszcza się na fotowoltaice. Jakim prawem? Co to za kraj, w którym sukces osiąga się nie pracą, ale aktualną relacją z władzą? Jemu tej relacji zabrakło i jego firma musiała zniknąć.
- Czy w Polsce naprawdę dobre pieniądze da się zarobić tylko wtedy, gdy ma się dobre relacje z władzą?
- Najwięcej zależy od przychylnej interpretacji prawa. Przez to, że jest ono tak nieprecyzyjne, ci, którzy mają dobre kontakty z władzą, mogą liczyć na przychylną interpretację, a pozostali mają cały czas pod górkę.
- Komuś zależy, żeby taki chaos w przepisach panował, czy to raczej niemoc regulatorów?
- Proszę zobaczyć, że ci, którzy są umocowani we władzy, z tego chaosu czerpią władztwo dużo większe, niż daje im to ich miejsce w hierarchii administracyjnej. Mają możliwość promocji jednych i zniszczenia drugich. Przecież to demoralizuje społeczeństwo i państwo, w którym sukces powinien jednak zależeć od ciężkiej pracy. Podstawowy, zdrowy mechanizm wolnego rynku został zastąpiony biurokratycznym żandarmem. Jedynym rozwiązaniem tej absurdalnej sytuacji są takie działania, jak choćby Ronalda Reagana, który po prostu ciął. Tak samo jak Wilczek. Wyrzucili do kosza absurdalne prawo i pozwolili w to miejsce wejść rynkowi.
- Pan postuluje mniej państwa, ale czy czasami tego państwa nie brakuje? Weźmy choćby handel, gdzie brak znanych na Zachodzie regulacji sprawia, że wielkie sieci dyskontów coraz bardziej dominują na rynku, niszcząc małe rodzinne sklepy.
- Ten rynek został zdominowany właśnie przez nadmierną regulację, ponieważ sieciom handlowym przyznano ulgi podatkowe, które pomagają wypierać małych graczy. Inna sprawa, że na każdy obiekt musi wyrazić zgodę lokalna władza. Nie rozumiem, czemu nie reprezentuje ona interesów własnego społeczeństwa, ale woli wspierać zagraniczne firmy. Tu kłania się cały ustrój naszego kraju, gdzie wyborca ma znikomy wpływ na swoich reprezentantów. Wiele więc trzeba w naszym kraju zmienić. Zaczynając od kwestii ustrojowych, a kończąc na przywróceniu wreszcie naprawdę wolnego rynku. Tylko w ten sposób nasz kraj ma szansę na prawdziwy rozwój, z którego będą korzystać wszyscy Polacy.