Pisząc to, niezawodnie natrafiam na kontrę. „Wszystko pięknie, redaktorze kochany. Tylko skąd wziąć pieniądze?” – pytają ironiści. Odpowiadam zawsze tak samo: z podatków! „Ha, ha z podatków!!!” – moi adwersarze łapią się ze śmiechu za brzuchy. „Przecież podatki są w Polsce skandalicznie wysokie” – dopowiadają. Ale ten mit akurat dziecinnie łatwo obalić. W Polsce udział podatków w PKB jest sporo niższy niż unijna średnia. A na dodatek na Zachodzie podatki są dziś dużo niższe niż po wojnie. Wówczas pada nieśmiertelne „Może i tak, redaktorze, może i tak. Ale... LUDZIE NIE LUBIĄ PODATKÓW.
A mnie się wydaje, że ludzie nie lubią TAKICH podatków, jakie mamy. To znaczy niesprawiedliwych. Uderzających najmocniej w tych, co mają mało. A szerokim łukiem omijających bogatych. Podatek liniowy właśnie tak działa: jak biednemu zabierzemy z tysiąca złotych 19 proc., to zostanie mu 810. I on to odczuje. Bardziej niż ten, któremu z 100 tys. zostanie 80 tys. (efektywnie i tak bogaci płacą w Polsce mniej). Podobnie ze wzrostem cen energii albo benzyny.
Ale wyobraźmy sobie inne podatki. Dobry pomysł daje świeżutki manifest ekonomisty Thomasa Piketty’ego. Apeluje, by wprowadzić w Europie cztery nowe daniny. Pierwsza: ogólnoeuropejski CIT dla dużych firm. Druga: europejski PIT dla obywateli osiągających dochód powyżej 200 tys. euro rocznie. Trzecia: dla największych indywidualnych majątków (powyżej miliona euro netto). Czwarta: od indywidualnej emisji CO2 (bogaci emitują nawet kilka razy więcej niż ubodzy – pisałem o tym tydzień temu).
Mnie się takie podatki podobają, bo są sprawiedliwe. A Państwu?