"Super Express": - Przed wyborami premier Tusk zapowiadał, że w nowym rządzie pozostanie najwyżej pięciu ministrów. Teraz postanawia, że w obecnym składzie Rada Ministrów funkcjonować będzie do końca roku. Czemu zmienił zdanie?
Rafał Ziemkiewicz: - Myślę, że chciał symbolicznie pokazać Polakom, w jakim stopniu przejmuje się swoimi przedwyborczymi obietnicami. A mówiąc poważnie, jest to jakaś gra polityczna, która ma na celu wytargowanie jak najwięcej od potencjalnych koalicjantów.
- Wyborcy pokazali wielu ministrom rządu Tuska żółte, a nawet czerwone kartki. Minister Fedak nie weszła do parlamentu, a Grabarczyk czy Rostowski uzyskali mizerne poparcie. Premier nie liczy się z głosem ludu?
- Pokazał, że wola wyborców absolutnie nie ma dla niego znaczenia. Andrzej Krauze stworzył kiedyś rysunek, na którym polityk na zebraniu partyjnym mówi do zebranego tłumu: "Wyborcy nam zaufali i teraz mogą nas pocałować w d...". Premier Tusk stosuje tę filozofię. Następne wybory - do PE - dopiero za trzy lata, a wiadomo, że pamięć wyborcy sięga najwyżej na miesiąc w głąb. Nie musi się więc przejmować tym, co dotąd obiecywał, ani tym, jak ludzie oceniają ministrów, których na użytek wyborów obiecywał wymienić.
- Jednak premier tłumaczy, że brak rekonstrukcji rządu wymusza polska prezydencja w UE. Nie przekonuje to pana?
- To bzdura, ponieważ każdy, kto wie, jak wygląda prezydencja, doskonale zdaje sobie sprawę, że ministerstwa nie mają tu wiele do roboty, która odbywa się zresztą na szczeblu departamentu i zmiana na stanowisku ministra zupełnie nie przeszkadza.
- Czyli Donald Tusk sam mianował się na premiera?
- Wyraźnie zignorował konstytucję. Ta przecież nakazuje poprzedniemu rządowi podać się do dymisji na pierwszym posiedzeniu nowego parlamentu. Oczywiście prezydent, który mianuje szefa rządu, może zwrócić się do poprzedniego premiera z misją utworzenia nowej Rady Ministrów, także w starym składzie. Jednak zapowiedzi Tuska, że zamierza pozostać przy swoich ministrach to nonsens, łamanie procedur i dobrych obyczajów politycznych.
- Ale przecież trwają konsultacje u prezydenta w sprawie tworzenia nowego rządu.
- Myślę, że między prezydentem Komorowskim i premierem Tuskiem trwa cicha niewypowiedziana wojna. Donald Tusk w momencie, kiedy odniósł triumf wyborczy, poczuł się bardzo mocny. Pokazał Bronisławowi Komorowskiemu, którego demonstracje samodzielności wcześniej musiał z zaciśniętymi zębami znosić, kto tu rządzi. Pokazał, skąd prezydentowi nogi wyrastają, czyli kto go tak naprawdę zrobił głową państwa.
- A może przełożenie rekonstrukcji rządu pozwoli Donaldowi Tuskowi rozegrać wewnętrzne wojny w Platformie i pokazać różnym watażkom, gdzie ich miejsce?
- Bez wątpienia jest to danie sobie czasu na rozegranie napiętej sytuacji w łonie partii w taki sposób, żeby była ona jak najkorzystniejsza dla samego Tuska.
- Czyli Tusk znalazł się w komfortowej sytuacji jedynowładcy?
- Zazwyczaj jest tak, że jeśli jakaś grupa odnosi duże zwycięstwo i dochodzi do podziału łupów, to wtedy zaczyna się największa awantura. Tutaj komplikacją jest jeszcze to, że nie wiadomo, na ile Janusz Palikot jest tak naprawdę jakąś frakcją PO. On też niewątpliwie będzie użyty do walki, a w rękach Tuska jest bardzo dobrym argumentem przeciwko Schetynie.
Rafał Ziemkiewicz
Publicysta "Rzeczpospolitej" i "Uważam Rze"