„Super Express”: – Od początku wojny w Ukrainie wielu we współczesnej Rosji dostrzega nowe wcielenie agresywnego Związku Radzieckiego. Jedna zasadnicza różnica ideologiczna jest taka, że ZSRR obiecywał świetlaną przyszłość. Rosja Putina zaś pogrążona jest w przeszłości i jedyna obietnica przyszłości, jaką potrafi złożyć obywatelom, to śmierć w błotach Ukrainy.
Dr Jakub Benedyczak: – Porównania ze Związkiem Radzieckim mają czasami swoje uzasadnienie. Obecnie na przykład, tak jak w czasie wojny w Afganistanie, mamy starzejącego się przywódcę, który niewiele rozumie z otaczającego świata. A skoro tak, podejmuje fatalne decyzje. Patrząc na współczesną, rozkładającą się Rosję, to przypomina ona ZSRR z lat 80., którego procesy gnilne już trwały w najlepsze.
– W swoim tekście dla „Nowej Europy Wschodniej” o nekropolityce Władimira Putina przywołuje pan wstrząsający film rosyjskiego reżysera Aleksieja Bałabanowa „Ładunek 200”, którego akcja toczy się w połowie lat 80. – okresie pełnej moralnej degrengolady i społecznej atrofii w ZSRR.
– Przywołuję zwłaszcza scenę, w której kapitan milicji w radzieckim miasteczku porywa dziewczynę, więzi ją, torturuje, poi samogonem, sprowadza ohydnego menela, który ją gwałci, a ostatecznym aktem okrucieństwa jest to, że sprowadza z Afganistanu trupa jej narzeczonego, którego wrzuca jej do łóżka. Jednocześnie w pokoju obok matka tego kapitana nieustannie ogląda festiwale piosenki radzieckiej, jakby nic nie działo się za ścianą. Przypomniała mi się ta scena, kiedy oglądałem sylwestra w kremlowskiej telewizji. Putinowska elita bawiła się przy rytmach hitów estradowych z głębokiego ZSRR, gdy jednocześnie ich kraj gnije od środka, życiu Rosjan towarzyszy codzienna brutalność, a w Ukrainie trwa barbarzyńska wojna. Już od wielu lat słyszałem z ust rosyjskich znajomych, że Bałabanow tym filmem przewidział przyszłość Rosji, ale nie spodziewałem się, że faktycznie będzie samospełniającą się przepowiednią.
– Brutalność życia w Rosji i zgnilizna, która mu towarzyszy, najlepiej chyba objawia się w tym, jak Putin zamienił wojnę i śmierć na niej w narzędzie awansu społecznego dla rodzin poległych w Ukrainie.
– Rzeczywiście, Putin zaproponował rodzinom żołnierzy, którzy zginą, duże pieniądze. Minimalna pensja w Rosji to w przeliczeniu ok. 1200 zł miesięcznie. Takie kwoty otrzymują za swoją pracę początkujące pielęgniarki czy początkujący nauczyciele. To pieniądze, za które naprawdę trudno w Rosji wyżyć, zwłaszcza w rosyjskich miastach. W momencie kiedy rodzina wysyła swojego męża, syna, ojca na wojnę, a on ginie, otrzymuje za to równowartość 700 tys. zł, to możemy sobie wyobrazić, jak wielkie to pieniądze i jak dobrze wydane mogą posłużyć do wyjścia z biedy. Dziś to w zasadzie jedyne, co Putin ma społeczeństwu do zaoferowania. To potężna patologizacja społeczeństwa.
– W jakim sensie?
– Co w zasadzie mówi Rosjanom Władimir Putin: jedyną metodą awansu społecznego w moim skorumpowanym, darwinistycznym kapitalizmie jest odszkodowanie za śmierć członka twojej rodziny na wojnie, której Rosja nie potrafi wygrać i której sensu sami Rosjanie nie rozumieją. Czy kraj, który stawia obywatela przed takim wyborem, może nie być patologią gorszą wręcz niż Związek Radziecki. Wskazałbym jeszcze jeden element głębokiej patologizacji Rosji Putina.
– Jaki?
– Wojna przeciw Ukrainie to kolejna rosyjska wojna, która powoduje masowy szok pourazowy w społeczeństwie. Ono przeżywa wojny raz na 10–20 lat, w związku z czym ten szok pourazowy się reprodukuje. To masowe traumy, które dotykają całe rosyjskie społeczeństwo. Putin mógł wykorzystać koniunkturę gospodarczą z początku swoich rządów i dać Rosjanom 20–30 lat spokoju. Przecież ten milion ludzi, który uciekł z niej w ostatnich miesiącach, to ci sami, którzy chcieli żyć w normalnym kraju, który nie wysyła regularnie swoich obywateli na rzeź i daje im szansę czegoś się dorobić. Być może te 20–30 lat dałoby szansę, by stworzyć w Rosji w miarę normalne państwo. Jasne, państwem ze swoimi interesami, które czasami macha od czasu do czasu szabelką, ale które nie musiałoby być taką chodzącą patologią, jaką jest dzisiaj. Co więcej, ta wojna patologizuje Rosję na kolejne dziesięciolecia.
– Jak wygląda Rosja po swoich wojnach kolonialnych i jakie skutki społeczne przynosi, pokazał wspomniany już Bałabanow w innym swoim filmie „Brat”, którego akcja dzieje się w rosyjskim półświatku, a główny bohater to weteran wojny w Czeczenii, z trudem próbujący odnaleźć się w rzeczywistości.
– Dobrze, że ten film pojawia się w naszej rozmowie. Kiedy miał swoją premierę w 1997 r., wielu Rosjan mówiło, że to bardzo niebezpieczna przepowiednia. Jego główny bohater po walkach w Czeczenii, wraca, chwyta za broń i zaprowadza porządek. Czym to się różni od człowieka w pagonach, byłego kagiebisty, który już za chwilę objawi się w Rosji i metodami antydemokratycznymi zaprowadzi porządek po chaosie lat 90. i epoce Jelcyna? Druga część filmu nakręcona w 2000 r. pokazuje tego samego bohatera, który jedzie do Stanów Zjednoczonych, gdzie głosi, że nie tylko Rosja nie chce się bratać z Ameryką, ale twierdzi też, że Krym zostanie odzyskany dla Rosji. Oba te filmy to kronika wszystkich traum Rosjan i przepowiednia tego, co ich kraj czeka. Wyrażał też nadzieję, że przyjdzie człowiek, który silną ręką zaprowadzi porządek w pogrążającej się w degeneracji Rosji. To się na krótką metę nawet Putinowi udało, ale na dłuższą metę doprowadził ją do jeszcze większej patologizacji. Siła na dłuższą metę nie może bowiem przynieść niczego dobrego państwu. Może je tylko zdemoralizować i w drugiej dekadzie XXI w. widzimy tego owoce.
– Śmiejemy się czasem, widząc kremlowskie reklamy promujące wyjazdy na wojnę, gdzie główną zachętą do tego jest obietnica łady dla rodziny poległego. Śmiejemy się, widząc materiału w kremlowskich wiadomościach, kiedy szczęśliwa rodzina taką ładę otrzymuje. Jest w tym jednak coś niezwykle tragicznego i przerażającego.
– Jest to przerażające na dwóch poziomach. Być może ta rodzina po raz pierwszy w życiu ma swój samochód. Kiedy ma się w rodzinie kogoś, kto choruje na raka, a w mieście, w którym mieszka, nie ma nawet szpitala, taki samochód jest szansą, by do szpitala dotrzeć. Nawet jeśli trzeba będzie dać za przyjęcie do niego łapówkę. Nie jest to śmieszne także dlatego, że za pieniądze, które po śmierci ojca dostaje rodzina, dzieci po raz pierwszy w życiu mogą dostać droższą zabawkę. Ja rozumiem, że to może śmieszyć, ale to trochę jak z polskim „Dniem świra”. Ten film bawi nas, dopóki nie zajrzymy za zasłonę śmiechu i nie zobaczymy po drugiej stronie przerażonego człowieka. Życie w Rosji jest podobną tragifarsą. Mamy tam ludzi, którzy z jednej strony chcą czegoś od państwa, ale jednocześnie tego państwa panicznie się boją. Cieszą się z nowej łady, ale kilka dni wcześniej pochowali swojego bliskiego, który zginął w Ukrainie.
– Kiedyś Putin budował swoje poparcie na odrodzeniu gospodarczym po okresie smuty lat 90. Po 2014 r. szukał go w wielkoruskim nacjonalizmie. Dziś, jak pan wskazuje, poparcie stara się znaleźć w obietnicy solidnych odszkodowań za śmierć na bezsensownej wojnie. Skutecznie? I czy będzie w stanie wywiązać się ze swojej obietnicy „rubli za trupy”?
– Na razie chyba skutecznie. Ale czy wobec załamującej się rosyjskiej gospodarki budżet będzie mógł udźwignąć tak wielkie odszkodowania dla dziesiątek tysięcy Rosjan, którzy giną w Ukrainie? Może się to okazać niemożliwe. To zresztą ciekawe, co zrobiło rosyjskie MON – pieniądze na odszkodowania nie będą szły z budżetu państwa, ale z prywatnej ubezpieczalni, która podpisała umowę z ministerstwem. To trochę taki outsourcing jak w przypadku osławionej grupy Wagnera. W jej przypadku mamy outsourcing militarny, w przypadku odszkodowań przeniesienie odpowiedzialności na podmiot prywatny. W dzikim rosyjskim kapitalizmie, w którym nie obowiązują żadne zasady i normy prawne, takie podmioty mają otwartą drogę, żeby oszukiwać. Na razie jednak wydaje się, że na to Putin nie pozwoli. Zwłaszcza jeśli rzeczywiście szykuje wielką ofensywę na wiosnę. Potrzebuje po prostu wiarygodnych zachęt do walki. Podejrzewam, że na dłuższą metę państwo może jednak stosować różnorakie uniki.
– Wspomnieliśmy o grupie Wagnera, która na ukraińskie fronty wysyła zwolnionych z kolonii karnych bandziorów – morderców, gwałcicieli i pedofilów. Pojawiają się już relacje z ich pogrzebów, które przez kremlowskich propagandystów okraszane są wzniosłymi elegiami na cześć bohaterów Rosji. Jeśli pedofil może zostać herosem „operacji specjalnej”, jak oficjalnie wojnę nazywa Kreml, to coś jest głęboko nie tak z tym krajem.
– Cóż, doskonale pokazuje to, jak Rosja stała się państwem nakładających się na siebie patologii. Oczywiście Putin nie wymyślił tu prochu, bo na podobny desperacki krok zdecydował się w czasie II wojny światowej Stalin. Wtedy też rekrutowano do Armii Czerwonej największych bandziorów za obietnicę zwolnienia z kary. Krążą opowieści, że ludzie z GRU, którzy projektowali grupę Wagnera – bo przecież nie wymyślił jej Prigożyn, który jest na to po prostu za głupi – zakładali, że będzie to mięso armatnie: będą rzucać 200–300 ludzi z tej jednostki, by sprawdzić, jaką realną siłę posiada przeciwnik. I znów to kopiuj-wklej z czasów stalinowskich: bierzemy ludzi z marginesu społecznego i rzucamy ich na pewną śmierć. Coś takiego jest nie do pomyślenia w armiach europejskich czy amerykańskiej. A tu rekrutujesz pedofila, wysyłasz go na pewną śmierć, by swoją śmiercią zrobił rozpoznanie pola bitwy na bezsensownej wojnie – przecież to jakiś inny poziom zwyrodnienia państwa.
Rozmawiał Tomasz Walczak