"Super Express": - Jakie wydarzenia ze sceny międzynarodowej miały w tym roku największy wpływ na polską rację stanu?
Andrzej Talaga: - Wymieniłbym dwa. Przyjęcie nowej strategii NATO w Lizbonie oraz wydarzenia na Białorusi. Przy czym to pierwsze jest naszym sukcesem, a drugie porażką.
- Dlaczego porażką? Mamy się bić w piersi za to, że Łukaszenko spałował opozycję?
- Oczywiście, że nie. Wspierany przez braci Kaczyńskich Aleksander Milinkiewicz okazał się niezdolny do sformułowania bloku politycznego, który byłby realną konkurencją dla Łukaszenki. Trzeba było spróbować innej drogi. Minister Sikorski przyjął słuszne założenie, aby choć trochę przekabacić reżim na stronę zachodnią. Tymczasem opozycja białoruska zaczęła rozmawiać z Rosją i resortami siłowymi Łukaszenki. Ten się najwyraźniej wystraszył, że zostanie obalony, i wybrał przemoc. Polska strategia była dobrze pomyślana i skuteczna, ale tylko do czasu. Natomiast sukcesem w regionie jest polityka wobec Mołdawii. Jesteśmy chyba jedynym krajem, który udzielił jej kredytu zaufania. Minister Sikorski skutecznie mediował tam za powołaniem rządu koalicyjnego i prozachodniego, aby nie oddać władzy komunistom.
- Na czym polegał nasz wkład w przyjęcie nowej strategii NATO?
- Od szczytu ryskiego w 2006 r. Sojusz koncentrował się coraz bardziej na operacyjności, czyli wysyłaniu wojsk za granicę w celach interwencyjnych. Natomiast Polska od lat bezskutecznie podnosiła sprawę tzw. planów ewentualnościowych, które miały określić kto, jak i kiedy przyjdzie nam z pomocą w razie agresji na nas. Bez tych planów nasze bezpieczeństwo zależało od widzimisię Sojuszu. I choć nadal nie mamy pełnej gwarancji pomocy, ustalono, co rządy brytyjski bądź niemiecki mają zrobić, żeby w razie zagrożenia odeprzeć idące na nas rosyjskie dywizje.
- Naprawdę widzi pan takie zagrożenie? Przecież od katastrofy smoleńskiej stosunki polsko-rosyjskie coraz bardziej się ocieplają...
- To prawda i dziś tego zagrożenia nie ma. Ale niewykluczone, że za 10, 15 lat Rosją rządzić będzie ktoś bardziej agresywny niż Putin. Inicjatorem ocieplenia byli Rosjanie, a katastrofa tylko ten proces przyspieszyła. Nie umieli sobie poradzić z naszą polityką zagraniczną w Unii, która nałożyła embargo na ich mięso i zablokowała porozumienie strategiczne między nimi a Unią. Dlatego Rosja przewartościowała swój stosunek do Polski, włączyła ją do krajów, z którymi warto mieć dobre relacje i trafiła na podatny grunt w postaci rządów ministra Sikorskiego, premiera Tuska i prezydenta Komorowskiego.
- Jak bardzo różniła się polska dyplomacja w wykonaniu obecnego prezydenta od tej autorstwa Lecha Kaczyńskiego?
- Różnice widać bardziej w sferze słów niż czynów. Względnie mocna pozycja Polski, z której dziś korzysta rząd, została wypracowana również przez poprzednią ekipę, np. twardą postawą Lecha Kaczyńskiego w Lizbonie. Dziś Kaczyńscy też pewnie zrewidowaliby własną postawę wobec Białorusi. Tę zmianę wymuszają bardziej zewnętrzne okoliczności niż świadoma decyzja.
- Czy po wejściu do NATO i Unii polska klasa polityczna wypracowała jakąś jasną i spójną strategię w polityce zagranicznej?
- Niestety nie. Dziś rozstrzygamy politykę zagraniczną na bieżąco. A to nie wystarczy. Dotąd nie ustaliliśmy, gdzie jesteśmy, w jakim kierunku i z kim chcemy iść. Taką wizję mają np. Niemcy. Ich wydatki na Wschodzie są kilkanaście razy większe niż nasze. Stawiają na kształcenie partnerów i bazy dla niemieckiego biznesu w tym regionie. Uczmy się od nich.
- Czyli przyszłość Polski leży na Wschodzie?
- Dokładnie. W Unii należymy już do pierwszej ligi i niewiele więcej możemy osiągnąć. Natomiast Wschód stoi przed nami otworem. Ale nic nie zdziałamy bez realnej siły. A ta bierze się z gospodarki i wojska. Gdybyśmy wydawali na armię 3 proc. PKB, bardziej by się z nami liczono. Moglibyśmy skuteczniej rozgrywać politykę na Wschodzie, gdzie traktowano by nas jako naturalnego przywódcę w regionie.
Andrzej Talaga
Zastępca redaktora naczelnego "Dziennika Gazety Prawnej"