"Super Express": - Przyjechał pan do Polski, by wziąć udział w marszu z okazji Święta Pracy. Czemu poważny europejski polityk bierze udział w tym starym komunistycznym święcie?
Martin Schulz: - To wcale nie komunistyczne święto, ale święto ruchu robotniczego, w którym regularnie biorę udział, odkąd skończyłem 17 lat. Jestem w tym roku w Warszawie jako kandydat na przewodniczącego Komisji Europejskiej, który prowadzi rozmowy na temat tego, jak walczyć z bezrobociem, szczególnie wśród młodych ludzi. Co więcej, jestem tu, by uczcić dziesiątą rocznicę wstąpienia Polski do Unii Europejskiej.
- Dekadę temu, kiedy Polska stała się członkiem Wspólnoty, doktryna neoliberalna święciła triumfy i wydawało się, że nic nie jest w stanie powstrzymać jej ekspansji. Od kilku lat zmagamy się jednak z kryzysem ekonomicznym. Jak on wpłynie na kształt UE w kolejnych latach?
- UE musi się zmienić na lepsze. Jesteśmy najbogatszą częścią świata, ale jednocześnie dystrybucja bogactwa jest u nas głęboko niesprawiedliwa. Wspólnota powinna też wprowadzić lepsze regulacje dla rynków finansowych, które obejmą je większą kontrolą. Wielkim zadaniem będzie też dla nas powrót do idei, którą przez ostatnie dziesięć lat uważano za przestarzałą, rodem z XIX w. - chodzi o ideę realnej gospodarki. To, co wytworzyło się w państwach Unii, to sztuczna gospodarka, którą można nazwać przemysłem finansowym. Realne są miejsca pracy i wzrost gospodarczy, których przemysł nie gwarantuje.
- W jaki sposób miałby się ten powrót do realnej gospodarki dokonać?
- Musimy ograniczyć nieodpowiedzialne spekulacje rynkowe i powrócić do źródeł realnego wzrostu, przeprowadzając mądrą reindustrializację Unii Europejskiej, gwarantującą tworzenie się miejsc pracy. Potrzebujemy kombinacji dyscypliny budżetowej, co niekoniecznie jest popularne wśród lewicy, oraz polityki prowzrostowej. Panowie płacą podatki w swoim kraju, ale międzynarodowe koncerny z miliardowymi zyskami ich nie płacą, uciekając do rajów podatkowych. Musimy się temu przeciwstawić, wprowadzając zasadę, że podatki płaci się w krajach, w których wypracowywany jest zysk.
- Problem polega jednak na tym, że ostatnie lata walki z kryzysem, prowadzone w imię neoliberalnych zasad i pod dyktando rynków finansowych, tylko utwierdziły to spojrzenie na gospodarkę. Wierzy pan, że Unia nagle zmieni zdanie na ten temat?
- Wszystko zależy od tego, która frakcja zdobędzie w nowym rozdaniu większość. Chcę zostać przewodniczącym KE, żeby zbudować większość, która się temu przeciwstawi. Doktryna ultraliberalna mówi, że tylko niekontrolowane rynki są w stanie stworzyć taką dynamikę, by europejska gospodarka mogła się rozwijać. Problem polega jednak na tym, że na tej dynamice zyskują głównie najbogatsi, a dla reszty wiąże się ona z ogromnym ryzykiem i zagrożeniem biedą. W samej tylko Polsce jedna czwarta młodych ludzi pozostaje bez pracy. Przecież to katastrofa! Ludzie w Brukseli przekonują mnie, że kryzys się skończył, bo Grecja wróciła na rynki finansowe.
- Pan podziela tę optykę?
- Skądże. Dla mnie kryzys się skończy, kiedy młodzi ludzie będą mieli pracę, a co za tym idzie szansę na godne życie. Moim zdaniem dziś całe pokolenie Europejczyków przegrywa swoją szansę, płacąc cenę za kryzys, który wywołali spekulanci z rynków finansowych.
- Zgodzi się pan z tym, że samo tworzenie miejsc pracy nie wystarczy, ponieważ liczy się nie tylko ich liczba, ale także jakość? Dziś przez Europę przetacza się fala umów śmieciowych oraz niskich zarobków. Co z tego, że ktoś ma pracę, skoro ona często nie przynosi minimum stabilizacji i dochodu gwarantującego godne życie.
- Macie panowie rację - potrzebujemy porządnych miejsc pracy. Kiedy mówię, że całe pokolenie traci dziś swoje szanse, mam na myśli to, że rynek pracy zalewa fala niepewności związanych z umowami śmieciowymi czy wykorzystywaniem świetnie wykształconych młodych ludzi, którym obiecuje się pracę po sześciu miesiącach bezpłatnego stażu, by po tym czasie zastąpić ich nowymi stażystami. To forma współczesnego niewolnictwa. Musimy to zmienić, gwarantując trwałe zatrudnienie na uczciwych umowach o pracę.
- Środowiska ekonomistów czy przedsiębiorców powiedzą, że czasy są takie, iż trzeba się cieszyć z tego, co się ma - praca, nawet na umowie śmieciowej, za niskie wynagrodzenie, jest lepsza niż żadna. A na pakiety socjalne nas nie stać.
- Chciałbym, żeby ci, którzy tak twierdzą, zrozumieli jedno - okres między 18. a 30. rokiem życia to najważniejszy czas w życiu człowieka. Jest nie tylko najbardziej produktywny, pełen entuzjazmu, ale także zakłada się rodzinę, kupuje dom czy samochód. To wielki czynnik ekonomiczny, którego niektórzy zdają się nie doceniać. Jeśli nie poprawimy losu najmłodszego pokolenia, nic z tego się nie wydarzy. Ludzi nie będzie stać na zakładanie rodzin, nie zdecydują się na dzieci czy w końcu nie kupią nieruchomości i samochodu. Tracą na tym ci, którzy te dobra dostarczają, co jest ogromnym ciosem dla całej naszej gospodarki. Musimy powiedzieć właścicielom firm, że dla własnych krótkoterminowych zysków niszczą społeczeństwo i gospodarkę.
- Jean-Claude Juncker - kandydat europejskich chadeków na szefa KE - proponuje ogólnoeuropejską płacę minimalną. Co pan jako socjaldemokrata na to?
- To interesujące, że akurat Juncker chce realizować program socjaldemokratyczny. Ale czemu nie miałby wspierać dobrych rozwiązań. Jego problem polega jednak na tym, że takie myślenie jest obce jego formacji. Niemniej płaca minimalna jest w Unii niezbędna.
- Ogólnoeuropejska, równa dla wszystkich obywateli Unii? A jeśli tak, to ile powinna ona wynosić?
- Nie jest możliwe, żeby płaca minimalna wynosiła tyle samo w Bułgarii czy Niemczech. Musimy jednak znaleźć taką formułę, gwarantującą taką pensję minimalną na przeżycie. Powinna więc być ustalana w relacji do PKB każdego z krajów członkowskich.
- Przejdźmy do tematyki międzynarodowej. Jest pan nie tylko prominentną postacią w UE, ale także ważnym politykiem współrządzącej SPD. Proszę powiedzieć, czemu Wspólnota robi tak mało, by chronić Ukrainę przed Rosją, a Niemcy robią tak wiele, żeby tak było?
- Z reguły nie jestem obrońcą Angeli Merkel, ale moim zdaniem pani kanclerz stara się robić wszystko, by wpłynąć na Rosję, by ta zaprzestała prowokacji na Ukrainie i nie podgrzewała atmosfery konfliktu w tym kraju. Wycofanie rosyjskich żołnierzy spod granicy z Ukrainą to według mnie pierwszy krok ku temu. Musimy też sprawić, by Rosja nie przeszkodziła w przeprowadzeniu wyborów prezydenckich na Ukrainie, by dać jej przywódcę wybranego w sposób demokratyczny. Trzeba jasno powiedzieć Rosjanom, że jeśli się na to wszystko nie zgodzą, będą musieli stawić czoła sankcjom.
- Ale sankcje nie wydają się robić wrażenia na Władimirze Putinie.
- Nie zgadzam się. Mamy w zanadrzu sankcje w postaci embarga na rosyjskie surowce, co mocno uderzy w Putina. Rosja w ogromnej mierze zależy od ich eksportu. Jeśli odetniemy ją od tego źródła, Moskwa nie będzie miała pieniędzy. To, moim zdaniem, prawdziwe zagrożenie dla Kremla. Musimy jednak przygotować naszych obywateli na to, że takie sankcje będą miały wpływ też na nich w postaci wyższych cen za gaz, a także być gotowymi do wsparcia tych krajów UE, które najbardziej mogą na tym ucierpieć.
- Jak pan, jako polityk SPD, ocenia świętowanie urodzin swojego byłego lidera Gerharda Schrödera w Petersburgu i w objęciach Władimira Putina?
- Nie jestem tu, by komentować prywatne podróże byłych kanclerzy Niemiec.
- Schröder może mieć wpływ na obecną politykę Berlina wobec Moskwy?
- Powtórzę - nie jestem tu, by komentować prywatne podróże byłych kanclerzy Niemiec.