Wojciech Roszkowski: Propagandowa euforia rządu Tuska

2011-06-28 4:00

"Super Express" rozpoczyna dyskusję o prezydencji Polski w Radzie Euro pejskiej, która startuje 1 lipca br. - Polska prezydencja może znaleźć się w cieniu działań, które podejmą kraje finansujące Unię - prognozuje prof. Wojciech Roszkowski.

"Super Express": - Jakie korzyści przyniesie Polsce rozpoczynająca się 1 lipca polska prezydencja w UE?

Prof. Wojciech Roszkowski: - W ramach, które stworzył traktat lizboński, prezydencja ma dużo mniejsze znaczenie praktyczne, niż to miało miejsce wcześniej. Nie spodziewam się więc przewodniej roli naszego państwa we Wspólnocie. Chyba że dojdzie do jakichś nadzwyczajnych wydarzeń w Unii Europejskiej, na które polski rząd będzie musiał zareagować. Wypada się teraz modlić, żeby potrafił.

- Podkreśla się, że obecnie prezydencja ma znaczenie czysto prestiżowe. Jednak jeśli popatrzymy na mijające właśnie przewodnictwo Węgier w UE, widzimy, że trudno je uznać za sukces promocyjny.

- Zgadza się. Przez media docierały do nas jedynie sygnały o tym, że Unia niepokoiła się wewnętrznymi sprawami na Węgrzech, co było całkowitym odwróceniem sprawy. Wspólnota bardziej zajmowała się węgierskimi mediami i zmianami w tamtejszej konstytucji, niż Węgry zajmowały się problemami w Unii.

- Może jest tak, jak twierdzi na naszych łamach Danuta Hübner, że póki prezydencja jest niczym niezakłócona, przechodzi zupełnie bez echa. Dopiero wobec jakichś problemów robi się o niej głośno. Zgodzi się pan z tym stwierdzeniem?

- Coś w tym jest. Jednak jeśli mówimy tu o problemach Unii, to prezydencja, mimo ograniczonych kompetencji, powinna je rozwiązywać.

- Polski rząd określił swoje priorytety. Znalazły się wśród nich rozwój partnerstwa wschodniego czy solidarność energetyczna. Na ile te tematy są atrakcyjne dla Wspólnoty skupionej raczej na ratowaniu bankrutującej Grecji?

- W obliczu krachu finansowego w Grecji tematyka partnerstwa wschodniego czy bezpieczeństwa energetycznego mało kogo będzie w Unii obchodzić. W sprawie samej Grecji niewiele będziemy mogli pomóc jako kraj, który sam więcej bierze z kasy Wspólnoty, niż do niej wpłaca.

- Tym bardziej że rolę lidera ratującego Grecję przyjęły na siebie Niemcy i Francja.

- Dokładnie. W tej sytuacji polska prezydencja może znaleźć się w cieniu działań, które podejmą kraje finansujące Unię.

- Na naszą prezydencję przypadnie początek dyskusji nt. założeń do budżetu unijnego na lata 2014-2020. Daje nam to szansę, żeby coś ugrać dla siebie?

- Obawiam się, że nie. Polska jest zainteresowana powiększaniem budżetu po to, żeby dostawać więcej środków dla siebie. Tymczasem sytuacja finansowa Unii rozwija się w przeciwnym kierunku. Kraje, które najwięcej wkładają do wspólnej kasy, raczej będą skąpić, widząc, co się dzieje w Grecji, Portugalii czy Irlandii.

- Wobec wszystkich ograniczeń, o których mówiliśmy, jak pan ocenia nastrój podniosłego wyczekiwania w naszym kraju?

- Ten nastrój pompowany jest przez rząd, dla którego niewątpliwie będzie to okazja do niezwykłego rozkręcenia machiny propagandowej. Język, który zaczyna panować w naszych mediach, czy przygotowywane otwarcie naszej prezydencji zapowiada, że będzie to euforia propagandowa. Trudno o ogromne sukcesy, którymi może się poszczycić premier Tusk, a prezydencja będzie okazją do chwalenia się przed wyborcami.

Przeczytaj koniecznie: Tusk o Rydzyku: Nie będzie REPRESJONOWANY, ani WYRÓŻNIANY

- Prezydencja wyznacza pewną cezurę w polskiej obecności w Unii. Jak bardzo różni się Wspólnota, do której wchodziliśmy, od tej dzisiejszej?

- Dzisiejsza Unia to przede wszystkim Unia zmagająca się ze skutkami kryzysu ekonomicznego, który zafundowały sobie kraje "starej" Wspólnoty. Przekłada się to niestety na warstwę ideową organizacji. Mam wrażenie, że solidarność unijna wyrażająca się we wspieraniu biedniejszych krajów to już puste słowo. Pozostała jedynie solidarność ekonomiczna, bez której strefa euro może zwyczajnie się zawalić. Również tożsamość europejska wyraźnie zaznaczona w traktacie lizbońskim jest pojęciem coraz bardziej mgławicowym.

- Rozumiem, że kryzys Unii wynika z kryzysu ekonomicznego, który uwypuklił egoizm narodowy poszczególnych krajów Wspólnoty.

- Oczywiście, sytuacja ekonomiczna rzutuje na skłonność głównych graczy do realizowania wspólnych celów. Można odnieść wrażenie, że bieżące problemy całkowicie sparaliżowały myślenie o przyszłości i to należy uznać za niepokojący objaw.

Prof. Wojciech Roszkowski

Historyk, były europoseł