„Super Express”: – Zakończony szczyt w Brukseli, są wyznaczeni kandydaci m. in. na szefów Komisji Europejskiej, Rady Europejskiej, unijnej dyplomacji. Sukces, czy porażka Polski?
Zdzisław Krasnodębski: – Trudno mówić o porażce bądź o sukcesie. Unię Europejską tworzy 28 państw. Polska przede wszystkim zabiegała o to, by osoby najbardziej kontrowersyjne nie objęły wiodących stanowisk. Dotyczyło to przede wszystkim pana Timmermansa, ale też pana Verhofstadta, który był przez moment kandydatem na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Z tego punktu widzenia zablokowanie tych kandydatur można rozpatrywać jako sukces Polski i szerzej Grupy Wyszehradzkiej.
– Ale żadne kluczowe stanowisko nie przypadło też Polsce.
– Polityka europejska to jednak budowanie koalicji. Nie odnosi się tu samemu sukcesu, samemu nie ponosi porażki. Bo czy było polskim sukcesem wybranie Donalda Tuska na przewodniczącego Rady Europejskiej? Jego polityka nie była motywowana interesem narodowym i chyba nawet nie mogła być nim motywowana. A czy sukcesem Luksemburga było wybranie Jean Claude’a Junckera na przewodniczącego Komisji? Jest dziś duże niezadowolenie w Niemczech...
– Przecież Niemka zostaje przewodniczącą Komisji?
– I spora część niemieckiej klasy politycznej jest z niezadowolona. Choć bardziej z powodu wyboru Francuzki na nową szefową Europejskiego Banku Centralnego. W polityce europejskiej sukces rozpatruje się w zupełnie innych kategoriach. Oczywiście z perspektywy Polski ważne było, żeby osoby wykazujące antypolskie nastawienie nie miały wpływu na politykę europejską. To się udało. Francuzi i Grupa Wyszehradzka mają jednak powody do zadowolenia.
– To był tydzień także pańskiej porażki. Przegrał pan głosowanie na wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, grupa, do której należy PiS nie ma swojego reprezentanta w prezydium PE. Nie czujecie się zmarginalizowani?
– Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy w poprzedniej kadencji tworzyli trzecią siłę w PE. Dziś są siłą szóstą... To jak w polskim Sejmie. Jeżeli PiS ma większość, to przegłosowuje ustawy. W europarlamencie jest to bardziej skomplikowane. Nikt, nawet Europejska Partia Ludowa nie ma większości. Trzeba budować koalicje zarówno by przegłosować pewne projekty, jak i po to, by wybrać ludzi do prezydium, przewodniczących komisji.
– W poprzednich dwóch kadencjach PiS miał wiceprzewodniczącego PE, teraz nie ma…
– Rzeczywiście do tej pory zgodnie z zasadami proporcji każde ugrupowanie było reprezentowane. Dotyczyło to zarówno wiceprzewodniczących PE, jak i przewodniczących komisji. EKR miał jednego wiceprzewodniczącego PE i dwóch przewodniczących komisji. Podobnie jak w polskim Sejmie – w prezydium znajdują się przedstawiciele różnych ugrupowań i przedstawiciele różnych ugrupowań zasiadają na stanowiskach w roli szefów komisji.
– Co się stało, że teraz PiS żadnego stanowiska nie dostanie?
– Większość eurodeputowanych zdecydowała się złamać dotychczasową zasadę proporcjonalności i zostaliśmy przegłosowani. Osobiście uważam, że to zachwianie zasady proporcjonalności nie jest rzeczą dobrą ani dla Parlamentu Europejskiego, ani dla demokracji. Nie jest też dobre dla centrowych konserwatystów, czyli Europejskiej Partii Ludowej, która utraciła większość w prezydium. Do tej pory mogli liczyć na przedstawiciela EKR, a teraz zamiast kogoś od nas mają na przykład „czeskiego pirata”, czyli przedstawiciela Partii Piratów, dwie osoby z Partii Zielonych, które reprezentują odmienne stanowisko od EPP w wielu sprawach.
– Dlaczego doprowadzono do marginalizacji waszej grupy?
– Po pierwsze pamiętajmy, że prezydium Parlamentu Europejskiego, czyli przewodniczący oraz wiceprzewodniczący PE mają wpływ jedynie na administrację PE. Nie decyduje nawet o porządku obrad. Powodem było głosowanie konkretnych europosłów. Zobaczymy, co będzie w przypadku wyborów przewodniczących komisji. Jeśli jednak będzie wola tego, by nas przegłosować, to oczywiście tak się stanie. I 20 proc. eurodeputowanych nie będzie miało swoich przedstawicieli w prezydium europarlamentu. To niedobry sygnał.
– Dobrze, ale czy powodem niechęci do EKR było to, że „jest tam PiS”?
– Tak naprawdę nie chodziło tu o Prawo i Sprawiedliwość. Nawet o cały EKR. Powodem była chęć zablokowania prawicowej grupy Tożsamość i Demokracja. Do tej pory było tak, że frakcje uzgadniały między sobą kandydatów, ci byli przegłosowywani, a kandydaci niezależni przegrywali. Teraz była wola zablokowania grupy Tożsamość i Demokracja. Jednak „przy okazji” przegrałem też ja. Nie miałem rekomendacji socjalistów, a część mniej doświadczonych posłów EPP też głosowało przeciwko mnie, bo nie posłuchała rekomendacji swoich liderów.
– W przypadku kolejnych głosowań nad komisjami też nie posłuchają?
– To jest właśnie najciekawsze! Nie wiemy, czy ten Parlament będzie dopuszczał współpracę, czy nie. Czy może większość będzie blokowała prawicę, która będzie w ich oczach skrajna i nie do przyjęcia? I wreszcie, czy w grupie tych formacji nie do przyjęcia będzie EKR, czy nie? Wtedy będzie to jednak bardzo spolaryzowany europarlament i zła sytuacja dla całej Unii Europejskiej.
– Dlaczego?
– To będzie to rzutować na relacje Parlamentu z Radą Europejską. Bo w PE mogą pewne grupy zablokować, w Radzie są państwa narodowe. I na przykład w grupie liberałów w PE jest partia premiera Babisza, który dobrze współpracował z premierem Morawieckim podczas Szczytu. Marginalizowanie kogokolwiek nie jest korzystne dla Europy.