"Super Express": - W weekend byliśmy świadkami paniki związanej z informacjami o awarii w elektrowni atomowej na Ukrainie. Wiemy, że ma tam miejsce wojna. I teoretycznie możliwe jest, że jakiś ostrzał rakietowy czy bombardowanie pójdą nie tak. I gdyby tak trafiło w reaktor atomowy...
Prof. Andrzej Strupczewski: - Taki wypadek jest możliwy. Wtedy doszłoby do zniszczenia obiegu pierwotnego i obiegów zasilających, uszkodzenia chłodzenia rdzenia. Reaktor by się wyłączył. I powstaje pytanie, czy jakiś układ chłodzący by jeszcze działał, czy nie. Wtedy mogłoby dojść do wydzielenia produktów rozszczepienia. I to byłoby potencjalnie niebezpieczne.
- Jak niebezpieczne?
Dla Polski niezbyt groźne. Polacy, kiedy słyszą o awarii elektrowni atomowej na Ukrainie, od razu przypominają sobie o Czarnobylu. Jest tu jednak kilka mitów. Awarie w elektrowniach, które są obecnie na Ukrainie, polegają na tym, że zabrakło napięcia w sieci, jest nieszczelność zaworu bądź pękła jakaś rura. To są mniej niż awarie, raczej incydenty klasy 0 lub 1. Na Zachodzie największą awarią było stopienie rdzenia w elektrowni Three Mile Island. Nie doszło do wycieku i skażenia nawet w bezpośrednim sąsiedztwie elektrowni.
- Na Wschodzie Czarnobyl?
- Tak. Awaria klasy 7. I była raz w historii.
- Ale była.
- To prawda. Tyle że jej powodem była wada konstrukcyjna elektrowni. Czasy zimnej wojny naprawdę dzieliły świat na dwa bloki, w których obowiązywały różne normy. Elektrownia w Czarnobylu nie spełniała zaś nawet norm ZSRR! Dopuszczono do jej działania warunkowo, ze względu na udowodnienie przez konstruktora, że wady konstrukcyjne nie wpłyną na jej funkcjonowanie. No cóż, wpłynęły. Dziś elektrownie spełniają te same normy. Druga sprawa to odległość od Polski...
- Czarnobyl był blisko.
- Tak, a obecnie działające są dalej. Na tyle daleko, że zanim chmura jodu doszłaby do Polski, to uległaby rozpadowi do dawek niegroźnych dla zdrowia. Nawet w przypadku działań wojennych, bez takiego wybuchu jak w Czarnobylu, zagrożenie jest bardzo małe. Zresztą awaria w Czarnobylu też okazała się mniej groźna, niż się obawiano.
- Podawano ten płyn...
- Podawano. Profesor Jaworowski, który prowadził akcję podawania jodu, podkreślał jednak, że gdyby miał informacje, to tej akcji by nie przeprowadzał.
- Była też ta "wędrująca chmura"...
- I w miejscach, w których doszło do przywierania do ziemi chmury radioaktywnej, doszło do większego skażenia. Ani na Zachodzie, ani w Polsce nie spowodowało to jednak wykrywalnych skutków dla zdrowia. Jeżeli słyszymy, że radioaktywność w powietrzu wzrośnie stokrotnie, to nie znaczy, że człowiek otrzymuje stokrotnie większą dawkę. Z powietrza dostajemy tylko ułamek dawki promieniowania, powiedzmy 5 proc. Oprócz tego jest promieniowanie kosmiczne, minerały, urządzenia w domach. Nie ma się czego obawiać. Finowie stale w ciągu roku otrzymują dwukrotnie większe promieniowanie niż Polacy, a żyją dłużej i zdrowiej niż my.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail