"Super Express": - Czego pan się spodziewa po 2013 roku?
Prof. Ireneusz Krzemiński: - Jest się czego obawiać. Przede wszystkim tego, że kryzys nas jednak dotknie. Ten lęk polityków i części ekonomistów przeniósł się zresztą już do ludu i do przedsiębiorców.
- Premier Donald Tusk stwierdził, że z kryzysem nie będzie tak źle. Urzędowy optymizm?
- Nie wykluczam, że w jakiejś mierze tak. Ale to dobrze. Wiara władzy w to, że sobie poradzi, jest dobrą wiadomością dla obywateli. A skoro premier uważa, że w drugiej połowie roku będzie lepiej, to widocznie tak sądzi po rozmowach z ekonomistami. On zresztą rządzi niejako w duecie z ministrem Rostowskim. Minister robi zaś dziś wszystko, aby mieć pieniądze na wypadek kryzysu.
- Premier Tusk zapowiedział też, że nie wyklucza zmian na półmetku kadencji. Zmian personalnych.
- Nie wiem nic na temat jego dalekosiężnych planów. Wiem też, że są ministrowie, których media chętnie odwołują... Nie wykluczam jednak, że oprócz zmian personalnych premier może myśleć o innych poważnych posunięciach.
- Jakich?
- Takich, jakim było np. podniesienie wieku emerytalnego. Na posiedzeniach Rady Gospodarczej rozważaliśmy zmiany w sposobie zarządzania spółkami Skarbu Państwa i usprawnienie administracji. Aż się o to prosi po wpadkach przy budowie dróg i autostrad Mamy też problem służby zdrowia. Wiem jednak, że media czyhają na dymisje ministrów. I to też jest moje rozczarowanie polskim dziennikarstwem. Media potrafią rozdmuchiwać nonsens o zamachu, ale nie drążą i nie tworzą rzeczywistych diagnoz na temat pracy konkretnych ministrów.
- Powiedziałbym że drążą, a wtedy przedstawiciele rządu się obrażają. Co więcej, media są wobec rządu premiera Tuska bardziej wyrozumiałe niż wobec kilku jego poprzedników...
- Rozumiem, że broni pan mediów, ale generalnie podtrzymuję swój zarzut. Przez lata uważałem, że właśnie dzięki mediom trwa społeczeństwo obywatelskie. Teraz sprzyjają populistom i awanturnikom. Wiele rzeczy podawanych jest jako news, nad którym trzeba się zastanowić, a nie jako głupstwo. W połączeniu z kryzysem może to doprowadzić do zagrożeń społecznych.
- Takich jak?
- Choćby ten wybuch nacjonalistycznego radykalizmu... Moi koledzy naukowcy na Zachodzie komentowali to ze zdziwieniem. Nie mieliśmy poważnego kryzysu, a nagle mamy wzrost nacjonalistycznych radykalizmów. W sytuacji kryzysu to może wzrosnąć. Otoczenie społeczne i zła sytuacja, brak perspektyw polepszenia życia będzie temu sprzyjać. Tym bardziej że nasza kultura polityczna jest jednak bardzo agresywna. I to pomimo pozytywnych doświadczeń ubiegłego roku, gdy przy EURO 2012 pokazaliśmy rzeczywistą, a nie tylko deklarowaną gościnność i otwartość Polaków.
- Polskim nacjonalizmem straszy się od ponad 20 lat. I nigdy nie był realną siłą.
- Problem w tym, że PiS w tej chwili reprezentuje ideologię nacjonalistyczno-katolicką, wrogą ideom liberalnym i łatwo godzącą się na ograniczenia praw człowieka i obywatela w demokracji. Do tego katastrofa smoleńska... O ile może być przedmiotem jakichś politycznych interpretacji, to nie powinna produkować nonsensu o zamachu! To, że niemal 30 proc. Polaków wierzy, że nie była to katastrofa, jest dowodem kompletnego ideologicznego ogłupienia. Nic dziwnego, skoro wszyscy mówią nie o głupstwie, ale o "micie" smoleńskim. W tym tkwi bomba, która tyka i może wybuchnąć. Dla socjologa jest to fascynujące, ale dla społeczeństwa groźne.
- Mówi pan o winie mediów. Ja widzę, że wiarę w zamach podlewa zachowanie władz. Ich nieporadność, sprzeczne wypowiedzi na temat tego, czy wykryto, czy nie wykryto TNT na szczątkach z wraku.
- Zgoda, nieudolność rządu i instytucji państwowych w tej sprawie jest uderzająca. Ale sądzę, że wzięło się to z przekonania premiera, iż coś tak absurdalnego nie może stać się podstawą oskarżycielskiego i ideologicznie skłamanego obrazu świata. Też jestem zaskoczony, że polskie społeczeństwo, które uważam za dość rozsądne, może tak bardzo ulec ideologicznemu kłamstwu.
Prof. Ireneusz Krzemiński
Socjolog, Rada Gospodarcza przy Premierze, UW