Covid sam w domu
W sprawach kowidowych, podobnie jak zresztą w pozostałych, potrafimy się pokłócić o wszystko. Tak jest w przypadku wprowadzenia przepisu pozwalającego pracodawcy sprawdzić, czy jego pracownicy są zaszczepieni. Wszystkim unika jeden, chyba dość oczywisty aspekt sprawy – pracodawca też chyba ma prawo do tego, by dbać o swoje, własne zdrowie, nie mówiąc o innych. A zaszczepieni pracownicy dają na nie większą szansę niż ci niezaszczepieni.
Sprawa stała się już nawet nie tematem kolejnej, rytualnej awantury między władzą a opozycją, a kłótni między związkami, organizacjami pracodawców, mówiąc krótko: wszyscy przeciwko wszystkim. Niezbyt rozumiem argumentację przeciwników tej propozycji.
Rozumiem, że pracodawcy nic do tego, co jego pracownicy robią z kim w łóżku. Nic mu do tego jakie filmy oglądają, na kogo głosują, co jedzą na śniadanie, byleby do roboty przychodzili zdrowi, nienachlani i nienaćpani, jak to się ostatnio często zdarzało kierowcom autobusów. Ale tu chyba chodzi o coś innego?
Chodzi o tak elementarną rzecz jak zdrowie innych pracowników. Więcej, za pracodawcę można uznać jakiś anonimowy kapitał, niewidzialne akcjonariaty, papierowe udziały. Ale mają oni swoich przedstawicieli, a w większości polskich przedsiębiorstw właścicielem jest człowiek fizycznie będący w zakładzie pracy, jak właścicielka zakładu fryzjerskiego ze swoimi pracownikami. Czy naprawdę muszą się wszystkie narażać, bo jeden uparciuch nie chce się szczepić, a inny założyć maseczki? Ok, ale zlikwidujmy w takim razie wszystkie przepisy przeciwpożarowe, bhp, niech ze ścian dyndają odsłonięte instalacje elektryczne, a sprzątaczki niczym „Kevin sam w domu” patrzą jak ludzie lecą z oblodzonych schodów. Będzie konsekwentnie. A nawet ciut zabawnie.