- Zrobiłem to celowo i zrobiłbym jeszcze raz! - grzmi Janusz Sanocki, poseł niezrzeszony. - To była moja przemyślana decyzja. Nie ma mojej zgody na ograniczenia swobód obywatelskich, a w tym urzędzie do tego doszło!
Co się dokładnie stało? Sanocki twierdzi, że chciał dostać się do biura wyborczego. Żeby jednak tam trafić, trzeba przejść pewną procedurę. Pracownik urzędu musi spisać dane petenta, wydać przepustkę i otworzyć barierkę. Zdaniem polityka, to zupełnie bezsensowne ograniczenia, które nie dość, że uderzają w swobody obywatelskie, to jeszcze wydłużają czas który petent musi poświęcić na załatwienie swoich spraw w urzędzie.
- Gdy się o tym dowiedziałem, poprosiłem o podstawę prawną. Po pół godzinie oczekiwania dostałem jedynie informację, że taki mają regulamin. Wtedy postanowiłem wyłamać barierkę – mówi „Super Expressowi” poseł.
Wtedy do akcji wkroczyli policjanci, którzy siłą wyprowadzili Sanockiego. - Nie stawiałem oporu, chciałem, żeby mnie normalnie spisali – zaznacza parlamentarzysta. - Po tej akcji dostałem mnóstwo wsparcia z całej Polski. Ludzie wiedzą, że ich swobody są deptane przez urzędy. A za zniszczoną barierkę, która jest warta jakieś 4 tysiące złotych, chętnie zapłacę. Ostatnio jest moda, żeby na Caritas wpłacać. Wymyślił to marszałek Marek Kuchciński w sprawie swoich lotów. Chętnie pójdę w jego ślady – kończy Sanocki.