"Super Express": - Co pani sądzi o planowanej przez rząd na jesień ofensywie legislacyjnej?
Barbara Fedyszak-Radziejowska: - Zadaje pan pytanie sugerujące, że ofensywa legislacyjna jest faktem, o którym warto mówić. Wobec takich pytań jestem bezradna, bo na razie mówić nie ma o czym. Ustawy są tylko zapowiadane, a ja wolałabym oceniać konkretne projekty. PO cały czas przypisuje się sukcesy, głównie te, które dopiero mają być. A ludzie myślą, że ten sukces już jest. Ja w tej propagandowej hecy nie będę brała udziału. Właśnie smażę naleśniki - to jest dużo bardziej produktywne zajęcie.
- Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski na łamach naszej gazety powiedział wczoraj, że w październiku spodziewa się ogromnego napływu projektów rządowych...
- Chciałabym zwrócić uwagę, że wciąż obchodzimy kolejne studniówki rządów Platformy, już niedługo będziemy obchodzić okrągły rok, i cały czas rozmawiamy w kategoriach: co jest sukcesem PO? Dlaczego ma tak duże poparcie? A ja pytam: co takim kreowaniem sukcesów Platformy chcemy wmówić czytelnikom?
- Zatem co im wmawiamy?
- To, że PO ma duże poparcie, ponieważ odnosi sukcesy..., które pojawią się w nieokreślonej przyszłości. A ja oczekuję pytań merytorycznych. Może pan takie zada?
- Co pani sądzi o zapowiedziach premiera o wprowadzeniu europejskiej waluty na początku 2011 r.?
- Myślę, że jest to projekt merytorycznie nieprzygotowany i mało realny w 2011 r. Może więc warto zacząć w Polsce debatę o euro?
- A inne plany reform, np. wobec KRUS...
- Nie pochodzę ze wsi, nie mam ziemi, ani żadnego rolnika w rodzinie, a więc nie lobbuję na rzecz "swoich" interesów. Jestem socjologiem wsi i co nieco wiem o polskim rolnictwie. Uważam, że KRUS powinien istnieć i jego likwidacja - w najbliższych latach - jest absolutnie nieracjonalnym pomysłem. Denerwuje mnie debata, z której wynika, że jeśli Platforma nie ustępuje PSL-owi w sprawie KRUS, to znaczy, że ma rację i będzie konflikt, a jeśli ustępuje, to znaczy, że PSL rządzi Platformą (i oczywiście nie ma racji). Tymczasem KRUS-u nie da się rozpędzić, bo generowałoby to znacznie więcej problemów, niż mamy teraz. Można go nieco poprawić, to wszystko.
- Czyli koalicja jest oparta na sprzecznościach, których nie da się rozwiązać?
- Tak, jeśli PSL i PO potraktują swoje programy na serio.
- Może właśnie stąd wynika dotychczasowa strategia, którą marszałek Komorowski nazywa "najspokojniejszą koalicją"?
- Ja bym pytanie postawiła tak: Czy w obietnicach wyborczych PO i PSL były pomysły jakichś zasadniczych zmian, konkretne projekty rozwiązujące realne problemy albo przynajmniej przyspieszające ich rozwiązanie? Moim zdaniem nie. Liczba obietnic złożonych przez Platformę była tak duża i wewnętrznie sprzeczna, że każdy, kto się temu przysłuchiwał, musiał widzieć, że mają one charakter wizerunkowy, a nie realny. W związku z tym ośmielam się twierdzić - w odróżnieniu od większości komentatorów - że PO nie złożyła żadnych realnych obietnic i nie ma czego dotrzymywać.
- Ale była przecież mowa o podwyżkach, budowie autostrad...
- To była piękna lista obietnic: podwyżki płac, budowa autostrad, zaufanie, miłość, szczęście i Irlandia. To wszystko było na tyle niekonkretne, że mało wiarygodne. Gdyby Platforma zdefiniowała się jasno jako partia liberalna i złożyła klasyczne liberalne obietnice: właśnie likwidacja KRUS, podatek liniowy, prywatyzacja szpitali i z takim programem wygrała wybory, to chociaż jestem wobec takich rozwiązań sceptyczna, można by teraz powiedzieć, że nie dotrzymuje obietnic, bo np. weszła w koalicję z PSL-em. Ale PO tego nie obiecywała, ona obiecywała "wszystko": solidarne państwo, podwyżki dla słabszych i niskie podatki dla przedsiębiorców, walkę z korupcją, lustrację i walkę z lustracją zarazem, a także reformę finansów. To był program partii, która chce za wszelką cenę wygrać wybory, a nie program partii, która chce wprowadzić ważne i trudne zmiany. Dlatego rozliczanie Platformy z obietnic nie ma większego sensu. Chciała rządzić i rządzi, cel został osiągnięty.
- Co w takim razie robi PO?
- Platforma wyraźnie powiedziała: zrobimy "wszystko" lepiej niż PiS, po prostu najlepiej jak się da, by nareszcie było spokojnie. A ponieważ obiecali, że będą rządzić spokojnie - nie tak burzliwie jak PiS - to dotrzymują obietnicy. Tworzą spokojną koalicję ze spokojnym PSL-em, bez żadnych zasadniczych reform, bez żadnych pomysłów na rozwiązywanie konkretnych problemów. Zarządzają państwem tak, żeby Polacy nie musieli się zastanawiać, czy szpitale lepiej jest prywatyzować czy może wrócić do kas chorych, czy zostawić NFZ? To są trudne problemy, więc po co tym absorbować ludzi?
- Czy Polakom odpowiada taka polityka?
- Nie porównuję Platformy do PRL-u - to przedstawiciele tej partii lubowali się w nazywaniu Kaczyńskiego Gomułką, Gierkiem, Bierutem... Tylko Stalinem chyba nie był. Chcę jednak powiedzieć, że takiej polityki, w której chodzi głównie o władzę i dlatego stosuje się permanentnie zgrabny PR (dawniej zwaliśmy to propagandą), nie da się prowadzić na dłuższą metę, takie są doświadczenia PRL-u. Żeby rządzić w ten sposób możliwie długo, trzeba używać przemocy, a w demokratycznym państwie nie jest to możliwe. Przejdzie raz manifestacja Solidarności i nie zrobi na nikim wrażenia, przejdzie drugi raz i też nie zrobi większego wrażenia - nikt nie będzie jej zwalczał. Ale w pewnym momencie, jeżeli PO nie rozwiąże poważnych problemów, np. pogłębiającego się rozwarstwienia dochodów, biedy czy sytuacji w służbie zdrowia, to reakcja społeczna nastąpi...
- Kiedy? Dopiero przy urnie wyborczej czy może wcześniej?
- Przecież demokracja nie polega tylko na rytuale wrzucenia kartek do urny wyborczej. System demokratyczny to jest nie tylko wybieranie, ale również kontrolowanie i komentowanie poczynań tych, których wybraliśmy. Jeśli te mechanizmy za pośrednictwem opinii publicznej i mediów nie działają, to nie jest to demokracja. Nie można więc działać na zasadzie: wszystko jedno, jak rządzą, najwyżej przy następnych wyborach stracą władzę. Nie, nie jest wszystko jedno. Np. Leszek Miller zerwał umowę z Norwegami w sprawie dostaw gazu, i co z tego, że później stracił władzę, skoro popełnił nieodwracalny błąd i teraz mamy problem z dywersyfikacją dostaw. Kasy chorych, które uruchomiły zmiany w służbie zdrowia, ten sam Leszek Miller zlikwidował i powołał NFZ. I co z tego, że później on i jego ludzie nie zostali już wybrani? Problemy pozostały. Chodzi zatem nie tylko o to, kto jest wybrany, ale jak rządzi. Byłoby naiwnością zrezygnowanie z patrzenia władzy na ręce i sprowadzenie demokracji tylko do wrzucania kartki wyborczej.
Barbara Fedyszak-Radziejowska
Socjolog. Ma 59 lat