Nie wiemy, jakim tonem zostało wypowiedziane to zdanie. Jeżeli był to przykład czarnego lotniczego humoru, to w zasadzie nie ma tu czego komentować. Jeśli była to jednak poważnie wyartykułowana obawa, trzeba zadać ważne pytania.
Kto i jakiego rodzaju presję wywierał na pilota? Czy wywierano ją na pokładzie tupolewa, czy jeszcze przed lotem? Czy pilot rzeczywiście miał prawo uważać, że jego kariera wojskowa zostanie przerwana w przypadku odmowy lądowania? Czy naciski były subiektywnym odczuciem pilota, czy miały jak najbardziej realne podstawy?
Odpowiedzi na te pytania być może poznamy w wyniku dalszego odczytywania przez naszych specjalistów nierozszyfrowanych przez stronę rosyjską zapisów z czarnych skrzynek. A może ich nie poznamy. Co wtedy? Mamy prawo formułować bardzo kategoryczne zarzuty o krwi na rękach Lecha Kaczyńskiego? Nie mamy, za mało informacji. Inna sprawa, że ci, którzy wydali już polityczne wyroki w tej sprawie, więcej informacji nie potrzebują.
Już wiemy, że słowa kapitana Arkadiusza Protasiuka zostały odczytane według politycznych sympatii. Warto właśnie teraz zachować rozsądek i powiedzieć jasno, że ciągle nie wiemy, co naprawdę wydarzyło się na pokładzie prezydenckiego samolotu, choć hipoteza o niedopuszczalnych naciskach na pilota zyskała mocny argument.