"Super Express": - Molestowanie seksualne, narkotyki, mobbing. Liczba zarzutów w tekstach "Wprost" wobec Kamila Durczoka rośnie i są coraz poważniejsze. Czy pana kancelaria ma już opracowaną linię obrony?
Jacek Dubois: - Podkreślmy, że przeciwko mojemu klientowi nie toczy się żadne postępowanie. Osobną kwestią jest jednak podjęcie działań prawnych w sprawie nieprawdziwych informacji na jego temat.
- Więc jakieś działania podejmujecie?
- W tej chwili możliwość naszych działań jest dosyć ograniczona. Z prostego powodu - mój klient przebywa w szpitalu. Nie jest na bieżąco informowany o tym, jakie informacje na jego temat się pojawiają. Ja natomiast gromadzę materiały, dowody w sprawie. Gdy Kamil Durczok opuści szpital, z pewnością podejmiemy odpowiednie kroki przeciwko tygodnikowi "Wprost".
- Tygodnik opublikował serię artykułów. W pierwszym mieliśmy opis molestowania. W drugim - opis białego proszku i seksgadżetów z mieszkania, w którym Kamil Durczok przebywał. W najnowszym tekście pada już jednak wyraźne stwierdzenie, że to szef "Faktów" TVN molestował podwładne. Ten materiał jest już zdecydowanie mocniejszy niż poprzednie.
- Tyle że żaden z tych materiałów na temat mojego klienta nie jest prawdziwy. Zwróćmy uwagę, że ani jedna spośród rzekomych ofiar nie wypowiada się pod nazwiskiem. To wyssane z palca, anonimowe insynuacje.
Zobacz: Sprawa Kamila Durczoka. Inspekcja pracy sprawdza TVN!
- Dziennikarze "Wprost" twardo obstają przy swoim. Tłumaczą, że informatorów muszą chronić, a anonimowe osoby mogą obawiać się publicznych wystąpień. Tymczasem zarzut mobbingu czy molestowania jest bardzo poważny.
- Ależ do prokuratury także nie wpłynęło żadne doniesienie przeciwko mojemu klientowi. Prawie wszystkie zarzuty mu stawiane są nieprawdziwe.
- Prawie wszystkie? Czyli jednak coś jest na rzeczy?
- Naprawdę trudno przypuszczać, by ktoś przez wiele lat kierowania jakimś zespołem pracowników ani razu nie podniósł głosu. Sytuacje, że mój klient mógł na kogoś krzyknąć, mogły mieć miejsce. Powiedział zresztą o tym w wywiadzie dla TOK FM.
- Materiałowi "Wprost" z ubiegłego tygodnia zarzucano, że od opuszczenia lokalu przez Kamila Durczoka do pojawienia się na miejscu dziennikarzy minął miesiąc. W tym czasie można było podrzucić niemal wszystko. Teraz dziennikarze "Wprost" tłumaczą, że zdjęcia lokalu zostały wykonane właśnie w dniu, w którym opuścił go Kamil Durczok. Czyli jednak biały proszek i kompromitujące gadżety mogły się w mieszkaniu znajdować?
- Mój klient nie wie, co znajdowało się w mieszkaniu. Przecież nie należało do niego! Ten lokal ma chyba 130 metrów. Znajdować mogło się w nim wszystko. Trudno, żebyśmy mieli świadomość, jakie rzeczy znajdują się w mieszkaniach osób, które odwiedzamy. A tym bardziej trudno oczekiwać, byśmy mieli za te rzeczy odpowiadać. A właśnie to wynika z prasowych insynuacji na temat klienta.
- Twierdzi pan, że zarzuty wobec pańskiego klienta są nieprawdziwe. Komu miałoby zależeć na tym, żeby go skompromitować?
- Motywacje mogły być najróżniejsze. Od prywatnych, jakiejś osobistej zemsty czy niechęci, po poważniejsze, włącznie z biznesowymi. Na razie mamy za mało wiedzy w tej sprawie.
- Niezależnie od wszystkiego mleko się rozlało. Pana klient jest w takiej sytuacji, że musi albo potwierdzić niewinność, albo straci pozycję. Oprócz tekstów "Wprost" toczy się też to postępowanie specjalnej komisji TVN...
- Jeszcze raz przypomnę, że w tym momencie Kamil Durczok przebywa w szpitalu. Po jego opuszczeniu z pewnością opracujemy odpowiednią strategię działania. Jak powiedziałem - materiały na temat mojego klienta to pomówienia i insynuacje.
Zapisz się: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail