Borys Budka

i

Autor: Tomasz radzik Borys Budka

Nowe otwarcie PO? To się nie może udać. Głupi byli, głupi pozostaną - pisze Tomasz Walczak

2020-12-18 14:32

Platforma Obywatelska pod przywództwem Borysa Budki w styczniu chce pokazać nowy program i nową tożsamość, by przekonać do siebie rozczarowanych rządami PiS wyborców. Choć nadal nie wiemy, jaki pomysł na siebie ma największa partia opozycyjna, Tomasz Walczak w swoim komentarzu redakcyjnym zwraca uwagę, że to, co opowiada w wywiadach Borys Budka nie wróży PO nic dobrego. "Wygląda na to, że władze partii postanowiły utrwalić jej status muzealnego eksponatu" - zauważa. A co wy sądzicie? Pozostawcie swoje komentarze pod tekstem Tomasza Walczaka.

Partie polityczne tylko wtedy są atrakcyjne dla wyborców, gdy potrafią wymyślać się na nowo i reagować na zmieniający się świat oraz oczekiwania społeczne. W 2015 r. roku PiS z partii smoleńskiej potrafił stać się ugrupowaniem prospołecznym, widząc, że tędy wiedzie droga do władzy. W styczniu nowe otwarcie (które to już?) i nową tożsamość zapowiada PO. Wygląda jednak na to, że władze partii postanowiły utrwalić jej status muzealnego eksponatu.

Czytam w „DGP” wywiad z przewodniczącym Budką, w którym zdradza m.in., jak zamierza uzupełnić braki w budżecie. Słyszymy więc o cięciach w administracji i „przeniesienie części usług publicznych do organizacji pozarządowych i sektora prywatnego”, by administrację ograniczyć. Postulat żywcem wyciągnięty z epoki Margaret Thatcher i tzw. nowego zarządzania publicznego. Mamy rok 2020, a Borys Budka sięga po rozwiązania sprzed 40 lat, które nie dość, że nieaktualne, to jeszcze nieraz dowiodły swojej nieskuteczności.

Wiem, że rządy PiS to jest najlepsza antyreklama państwa, które mniej służy obywatelowi, a bardziej interesom pisowskiej nomenklatury i partyjnym interesom. Ale odpowiedzą na dziadostwo PiS nie może być jeszcze większe dziadostwo PO.

Nowe zarządzanie publiczne, do którego odwołuje się Budka, było odpowiedzią na kryzys finansów państwa w latach 70. XX w. Zakładało oszczędności państwa, m.in. poprzez zrzeczenie się odpowiedzialności za usługi publiczne i oddanie ich w ręce prywatnych podmiotów, które miały być bardziej racjonalne niż państwo. Okazało się, że nie tylko tak nie jest, lecz także oznacza to konkretne koszty społeczne i upadek usług publicznych, których obywatele przecież potrzebują.

W Polsce od 2005 r. już korzystano z tego pomysłu, budując „tanie państwo”. Skończyło się patologiami w zatrudnieniu w firmach pracujących w imieniu państwa. To nie stało się wcale tańsze, ale gorzej prowadzone i do tego skierowane przeciwko ludziom ze swoją bezlitosną rynkową logiką. Także oddanie służby zdrowia częściowo prywatnym podmiotom wcale nie poprawiło, a wręcz pogorszyło dostępność do niej.

Jak działa nowe zarządzanie publiczne świetnie pokazał zresztą brytyjski reżyser Ken Loach w swoim głośnym filmie „Ja, Daniel Blake”. Tytułowy bohater jest stolarzem. Po zawale serca nie może pracować. By życiowo stanąć na nogi, zwraca się o pomoc do państwa. Sprywatyzowane instytucje zamiast źródłem pomocy stają się narzędziem opresji. „Zracjonalizowane” i  „urynkowione” państwo opiekuńcze jest bezduszną, kompletnie niewydajną machiną, w której indywidualny dramat człowieka staje się zmienną w Excelu, a bezduszność i niewydolność systemu kończy się śmiercią tytułowego bohatera. Polecam Borysowi Budce seans, by zobaczył, do czego prowadzą jego pomysły.

To, czego PO nie nauczyła się z praktyki III RP, powinna nauczyć się z pandemii koronawirusa. Dowiodła ona, że potrzebujemy sprawnego i sprawczego państwa, które samo dba o dobrej jakości usługi publiczne i zapewnia godne zatrudnienie swoim pracownikom. Ktoś, kto tej lekcji nie odrobił, nie zasługuje na władzę.