Biedna polska młodzież nie ma na kim się oprzeć, kogo podziwiać i naśladować. Autorytety są nagminnie niszczone i padają jak muchy. A wszystko to za sprawą wolnych mediów, które ową wolność pojmują opacznie. Weźmy, dla poddierżenia rozgowora, senatora Piesiewicza. Gdyby nie ten ohydny, żerujący na sensacjach "Super Express", wyborcy pana Krzysztofa mieliby go nadal za człowieka prawego, szlachetnego, godnego najwyższego szacunku, a nie za jakiegoś przebierańca, w dosłownym i przenośnym tego słowa znaczeniu.
Po co było ludzkości, a szczególnie młodym Polakom, pokazywać, że sławny senator na użytek publiki robi za dr. Jekylla, a w domu wyłazi z niego mr Hyde. Abp Józef Życiński takiej wolności prasy mówi stanowcze nie! Ba, zarzuca świadome niszczenie autorytetów. Mówi o nagonce, o zaszczuciu. Tylko jakoś nic nie wspomina o meritum sprawy. W tym całym arcybiskupim wywodzie pobrzmiewa, i to bardzo wyraźnie, klasyczna dulszczyzna. Gdyby się nie mówiło, toby nie było. Senator nadal mógłby w telewizji na lewo i prawo pouczać, umoralniać, mówić Polakom biedakom, jak mają godnie i przyzwoicie żyć. A teraz już się nie da. Powiadają obrońcy Piesiewicza, że był sprowokowany i szantażowany przez gang, że to jego sprawa, co robi w czterech ścianach własnego domu, że "Super Express" zachował się obrzydliwie. Jednym zdaniem, Piesiewicz jest ofiarą podłych knowań złych ludzi. Może i tak byłoby rzeczywiście, gdyby nie fakty, które temu przeczą! Gdyby zacny, wybitny prawnik, znakomity artysta i wielki moralista zachowywał się tak jak zalecał maluczkim, nie byłoby sprawy. Gdyby rzeczywiście był niewinny i sumienie go nie gryzło, nie wypłaciłby szantażującym go szumowinom pół miliona złotych. Nie opowiadałby bredni, że zażywa lekarstwa, wciągając je nosem. A co najważniejsze, prokurator nie przygotowałby aktu oskarżenia, w którym zarzuca Piesiewiczowi posiadanie narkotyków i nakłanianie innych do ich zażywania. O tym, jakby książę Kościoła i jemu podobni obrońcy czci i godności Piesiewicza zdają się zapominać albo nie chcą wiedzieć. Przy takich skandalach, jak z Piesiewiczem czy Polańskim, z naszych, pożal się Boże, elit intelektualnych wyłazi niebywała obłuda i relatywizm moralny. Ci żarliwi obrońcy dobrego imienia gotowi są powiedzieć wszystko, zakłamać rzeczywistość, bezczelnie wmawiać ludziom, że sprawy wyglądają zgoła inaczej, niż to widać gołym okiem. To, że te sławne autorytety kompromitują się same, nie ma dla nich żadnego znaczenia. Dla Arcyekscelencji z Lublina jego koleżka z Poznania Paetz będzie jedynie ofiarą medialnej nagonki, a ci, którzy obnażyli prawdziwą naturę i skłonności biskupa, podłymi oszczercami i niszczycielami autorytetu. Trzymając się dalej tego podwórka, chcielibyśmy zwrócić uwagę abp. Życińskiemu, że dobrze by było, żeby zamiast zajmować się Piesiewiczem i jego upadkiem, przyjrzał się bliżej własnemu środowisku, uderzył się w pierś i posypał głowę popiołem. Szanowny Arcymoralisto, czas przyjąć do wiadomości, że upadek autorytetów kościelnych z powodu niezliczonych afer pedofilskich w USA, Irlandii, Kanadzie, Australii, Austrii i wielu innych krajach nie jest winą tych, którzy to ujawnili i opisali. Winni są wyłącznie zwyrodniacy w sutannach, chronieni i ukrywani przez Kościół katolicki i jego najwyższych funkcjonariuszy.
PS. Święta Bożego Narodzenia to wymarzony wręcz czas, żeby na spokojnie, bez emocji pomyśleć o rzeczywistych przyczynach upadku autorytetów.
Marek Sobczak
Artysta Kabaretu Autorów "Klika"
Antoni Szpak
Artysta Kabaretu Autorów "Klika"