Hanna Gronkiewicz-Waltz

i

Autor: Piotr Kowalczyk

Hanna Gronkiewicz-Waltz: Nie przeszkadza mi, gdy mówią: bufetowa

2012-05-05 4:25

Nie boję się podejmować decyzji, ale nie mam planów być następcą Donalda Tuska. To męskie myślenie o polityce - mówi Hanna Gronkiewicz-Waltz

"Super Express": - W partyjnym sądzie Platformy pojawi się sprawa działacza PO z Poznania. Jako kibic Lecha ostro panią skrytykował...

Hanna Gronkiewicz-Waltz: - Coś słyszałam, ale szczerze mówiąc, nawet nie wiem, o co poszło. Nazwał mnie "bufetową", ale o co jeszcze chodziło?

- Władze PO uważają, że powinien ponieść konsekwencje już za takie określenie.

- E tam, już się przyzwyczaiłam. Polityk powinien mieć grubą skórę. Nie przeszkadza mi, jak mówią o mnie "bufetowa". Aczkolwiek co innego, gdy mówią tak przeciwnicy. Kolega z organizacji raczej nie powinien.

- Ma pani wystarczająco grubą skórę, by zostać następcą Donalda Tuska?

- Nie mam takich planów.

- Wojciech Olejniczak powtórzył publicznie, o czym mówią pani koledzy z PO.

- Lubię pana Olejniczaka, ale zamiast wyznaczaniem następców w innych partiach powinien się zająć... Czym się tam obecnie zajmuje? Jednoczeniem lewicy z Palikotem?

- We Francji mer Paryża po dwóch kadencjach stałby się naturalnym kandydatem...

- Olejniczak stwierdził, że mam "większe ambicje". Nie chcę, żeby zabrzmiało to seksistowsko, ale to jest męskie myślenie o polityce. Nigdy nie planowałam swojej kariery. Zawsze robiłam to, co było do zrobienia na bieżąco.

- Na premiera Tuska wielu narzeka, że jest niedecyzyjny, boi się sondaży. Pani, nie przejmując się, co powiedzą ludzie, rozkopała pół Warszawy. Potrafi zamknąć Marszałkowską na pół roku. Może byłaby pani bardziej decyzyjna od premiera?

- Nie boję się podejmować decyzji, zwłaszcza jeśli robię to dla warszawiaków. Warszawa jest wciąż zapóźniona, jeśli chodzi o infrastrukturę. Gdyby wcześniej robiono więcej, teraz nie byłoby takiego natężenia prac.

- PO zaakceptowałaby panią jako lidera? Kiedyś przyznawała pani, że działa w Ruchu Odnowy w Duchu Świętym. W dzisiejszej Platformie wypada nadal?

- Wypada. PO jest zróżnicowana. Od lat, od kiedy zostałam prezesem NBP, nie miałam po prostu na Ruch czasu. Kiedy jestem zapraszana na jakieś spotkania rocznicowe, to pojawiam się, jeżeli mogę.

- Powiedziała pani kiedyś, że żadna partia nie ma monopolu na prawdę. Niektórzy uważają, że PO popełniła błąd, nie decydując się na głębszą reformę emerytalną. Poprzestaliście na podniesieniu wieku, a może trzeba było zmienić system? Już za 67. rok życia i tak oberwiecie w sondażach.

- To się wie dopiero po latach. Czy trzeba było zmienić więcej? Uczestniczyłam w rozmowach koalicyjnych i opór PSL był już przy samym podniesieniu wieku do 67 lat bez żadnych wyjątków. Nie zawsze to, czego się chce, jest do zrealizowania. Nawet jeśli reforma oznacza dodatkowe 7 mld w budżecie od 2020 r., a razem z częścią składek z OFE ok. 20 mld. To też realne, wyższe emerytury.

- Czy taką decyzją, z której PO będzie musiała się wycofać, nie będzie opór wobec międzynarodowej komisji ds. katastrofy w Smoleńsku? Coraz więcej głosów, bynajmniej niezwiązanych z PiS, mówi, że warto. Np. szef PAN prof. Michał Kleiber. Teraz wsparł go Aleksander Kwaśniewski.

- Co do wypowiedzi prof. Kleibera to przyznam, że mu się dziwię. Szef PAN nie powinien kwestionować profesjonalizmu naszych naukowców i ekspertów. Przecież tam byli nasi najwybitniejsi specjaliści od wypadków lotniczych! Myślę, że prof. Kleiber jest ostatnią osobą, która powinna to powiedzieć.

- Z oporu przeciwko pomnikowi ofiar bądź Lecha Kaczyńskiego nie będzie musiała pani się wycofać?

- Władze nie powinny działać pod presją. Wybudowaliśmy pomnik ofiar na Powązkach już na pierwszą rocznicę. Ponad 70 proc. warszawiaków wypowiedziało się przeciw drugiemu pomnikowi - w centrum… Inicjatorzy budowy pomnika zawsze chcieli go na Krakowskim Przedmieściu. I właśnie miejsce, a nie sama idea pomnika, było główną kością niezgody.

- W sumie, dlaczego nie na Krakowskim Przedmieściu?

- Stołeczny konserwator podkreślił, że nic tam nie może już być wybudowane. I nie chodzi o Lecha Kaczyńskiego. Wcześniej był też projekt pomnika Jana Pawła II i też z tego powodu odmówiłam. Jeżeli komitet społeczny odstąpi od tej lokalizacji, to ma prawo do zwykłej procedury budowy pomników.

- Czyli pomnik powstanie?

- Pewnie prędzej czy później jakiś komitet złoży wniosek. Ale nie na Krakowskim Przedmieściu. Co do tego zgadza się ze mną też generalny konserwator zabytków. Powinien tu być pewien historyczny, nienaruszalny wygląd.

- Ta nienaruszalność Krakowskiego Przedmieścia to nie do końca prawda. Tuż przed placem Zamkowym powstała knajpa... Nie jestem pewien, czy za pani kadencji?

- Absolutnie za mojej kadencji. Skwer Hoovera został odrestaurowany w ramach Krakowskiego Przedmieścia. I to jest przede wszystkim miejsce wystaw, nie knajpa...

- Można tam zjeść, budynek wygląda dość nowocześnie. To chyba nie jest historycznie odrestaurowane...

- Historycznie w tym miejscu był pomnik prezydenta Hoovera. Chcieliśmy jednak skweru z restauracją, który pasowałby do tego miejsca.

- Nowoczesny kształt restauracji nie narusza historycznego charakteru Krakowskiego Przedmieścia, ale naruszyłby go pomnik ofiar lub Kaczyńskiego?

- Tego nie da się porównać. Pawilon jest nieco w głębi, przy ul. Bednarskiej. Wcześniej były tam toalety publiczne... Wolałam jednak nie przerabiać ich na bary, tylko zrobić coś nowego.

- Już dwa miesiące po pierwszych wyborach zniknęła z sieci pani strona Gronkiewicz.pl. Próba zacierania śladów po obietnicach wyborczych?

- Uznałam, że skończyły się wybory i nie ma sensu tego utrzymywać. Ludzie mieli przecież drukowane materiały. Po każdym roku na stronie miejskiej dodaję, co zrobiłam, i każdy może to weryfikować. Tam są konkretne działania zrealizowane w ciągu roku.

- W 2007 roku obiecała pani, że w ciągu pięciu lat: "powstaną nowe drogi, obwodnica, druga linia metra. Pieniądze się znajdą, bo miasto musi lśnić na EURO 2012". Minęło pięć lat i nie lśni.

- W ostatnich 5 latach zainwestowaliśmy 10,5 mld zł w miasto. Kiedy rządził PIS, wydano 2,5 razy mniej… W 2008 r. zaczął się kryzys. Mimo kryzysu wybudowaliśmy most Północny, węzeł Łopuszańska, Marsa nowe wiadukty, drogi... Zakupiliśmy 186 niskopodłogowych tramwajów, nowe pociągi SKM, autobusy…

- Jaki kryzys? Jeszcze postawią panią przed sądem partyjnym! Na własne uszy słyszałem premiera Tuska mówiącego, że Polska uniknęła kryzysu. Przeszliśmy "suchą stopą".

- Suchą stopą, ale dochody są mniejsze. To przejście wymagało pewnego wysiłku, także finansowego. Dla Warszawy to duży ubytek. Do dziś nie wróciliśmy do poziomu dochodów z 2008 roku.

- O część cięć mają pretensje ludzie kultury. Wsparli panią i PO w wyborach. Dziś są zawiedzeni np. oszczędzaniem na teatrach...

- Przykro mi, że tak uważają, ale cięcia niestety muszą dotknąć także ich. Artyści wspominają okres prosperity w 2008 roku, kiedy teatry miały prawie 100 mln zł. Na kulturę wydajemy dużo. Na 19 teatrów prawie 80 mln zł. Więcej niż kilka największych miast łącznie na swoje 20 teatrów. To też 20 mln na działania kulturalne organizacji pozarządowych. Do tego teren pod Sinfonia Varsovia, modernizacja Teatru Nowego. Środki na Muzeum Pragi, Teatr Powszechny, Centrum Nauki Kopernik... To też jest kultura, edukacja.

- To chyba artystów nie przekona...

- Bez tej edukacji artyści nie będą mieli odbiorców kultury w przyszłości. Artyści, jak to artyści, są skoncentrowani na sztuce, którą uprawiają sami.

- Wytknęli, że kiedy cięto kulturę, budżet promocyjny miasta wzrósł z 30 do 60 mln zł rocznie.

- To jest zupełnie inny budżet, związany z EURO 2012. Równie dobrze warszawiacy mogą powiedzieć, że wycięliśmy te 30 mln z 3 mld zł inwestycji, na które czekają.

- Może zbyt wiele pochłania biurokracja? Wzrosła liczba urzędników. Ponadto NIK wytknął, że już w ciągu półtora roku pani rządów (2006-2008) liczba "pełniących obowiązki" na stanowiskach kierowniczych pomnożyła się niemal pięciokrotnie, z 37 do 186 osób! Tacy p.o. mogą być mianowani, bez spełniania wymogów, bez konkursu...

- Warszawa, tak jak i inne samorządy, realizuje więcej zadań niż przed laty. Od razu po przyjściu do urzędu połączyłam też trzy biura: gabinet prezydenta, jego biuro i biura współpracy z zagranicą. Ta liczba, o której pan mówi, jest zawyżona...

- Dlaczego?

- Przez to, że wiele osób odeszło wówczas do rządu i prezydenta. Ich stanowiska zostały, blokując etat. A każdego dnia trzeba było podejmować konkretne decyzje. Stąd też powoływałam p.o. Wielu z nich dotychczas pracowało w urzędzie. To był awans wewnętrzny. Zresztą zaraz po ogłoszeniu wyników tej kontroli w 2008 roku taki awans wewnętrzny stał się możliwy zgodnie z ustawą... Teraz mamy jedynie pięciu p.o. dyrektorów i dziesięciu p.o. wicedyrektorów. Fundusz płac od lat jest taki sam.

- Ci "pełniący obowiązki" to chyba problem? Marek Kraszewski, dyrektor Biura Kultury, jest p.o. już piąty rok. Pięć lat unikania konkursu, choć zgodnie z prawem można być p.o. tylko trzy miesiące...

- On nie był pracownikiem samorządowym i ta sytuacja utrzymała się siłą rozpędu. Trudno też wymagać, żebym w takiej atmosferze jak dziś rozpisywała konkurs. Najbardziej cenię sobie spokój.

- Czyli dyrektor Kraszewski jeszcze jakiś czas pobędzie p.o. dyrektorem?

- Myślę, że tak. I akurat ludzie teatru nie zdają sobie z tego sprawy, ale mają w nim zawsze adwokata.

- Jako wiceprzewodnicząca PO jest pani pod presją zatrudniania ludzi z dołów partyjnych?

- Nie ma takiej presji.

- NIK, kontrolując zaledwie 10 proc. naborów pracowników w Warszawie, zgłosiła zastrzeżenia aż do 63 proc. przypadków. Sporo. Zarzucono też ustawianie naborów na kierownicze stanowiska pod konkretnych kandydatów.

- Nie podzielam tych zastrzeżeń, część ich wniosków oprotestowaliśmy. Część uwag wynikała z tego, że walczyłam o możliwość awansu wewnętrznego. Zawsze osoby, które są w środku struktury, mają większe szanse awansu. Ustawodawcy podzielili mój sposób myślenia i dali taką możliwość w przepisach. Jest to więc teraz zgodne z prawem.

- Nie wierzy chyba pani w to, że stworzyła pierwszy urząd bez układów i ustawianych konkursów.

- Robimy wszystko, żeby tak było. Mam osoby, które się temu przyglądają i pilnują, żeby było jawnie i przejrzyście.

- Przy EURO 2012 wszystko będzie jak trzeba, czy coś się jednak nie uda?

- A co się ma nie udać? To rzeczywiście jest wyzwanie, ale przecież jesteśmy przygotowani na przyjęcie kibiców, którzy zobaczą nowoczesną, rozwijającą się Warszawę, zadbaliśmy o bezpieczeństwo imprezy, przećwiczyliśmy rozwiązania komunikacyjne. Dbamy o to, żeby i ci mieszkańcy, dla których piłka nożna nie jest najważniejsza, mogli normalnie funkcjonować w mieście, dojechać do pracy czy do szkoły…

- Choćby komunikacyjne przerzucenie niemal 100 tys. ludzi z lewego brzegu Wisły na prawy. W dniu meczu, bez metra...

- Mam nadzieję, że część zostanie w strefie kibica na lewym brzegu. I pamiętam, że jako dziecko dostawałam się na Stadion Dziesięciolecia w Dniu Dziecka z całymi szkołami, choć komunikacja była gorsza. Czy w 1983 r., podczas wizyty papieża Jana Pawła II, kiedy to milion osób przybyło na ten stadion. Dawaliśmy radę wtedy, to damy i dziś.

Hanna Gronkiewicz-Waltz,

Prezydent Warszawy, wiceprzewodnicząca Platformy Obywatelskiej