Główne założenie tego sposobu finansowania edukacji to podział pieniędzy wprostproporcjonalny do liczby uczniów w szkole.
Jednak nauczyciele, w tym m.in. dyrektor Wydziału Edukacji we Wrocławiu Lila Jaroń, twierdzą, że przyporządkowanie do ucznia jednej, konkretnej kwoty to "polityka trudna do zaakceptowania".
Wiceprezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Krzysztof Baszczyński uważa wręcz, że bon edukacyjny nie ma żadnych zalet. Podkreśla, że w szkolnictwie nie sprawdzają się wolnorynkowe mechanizmy, a sam bon może oznaczać kłopoty dla kosztownych małych szkół wiejskich.
W obliczu tych kontrowersji resort edukacji unika konkretnych deklaracji w sprawie bonu. Wiceminister Krysytna Szumilas z jednej strony mówi o nierównym finansowaniu uczniów jako o problemie, z drugiej twierdzi, że i tak trzeba będzie indywidualnie obliczać pieniądze przeznaczone dla poszczególnych szkół.
Co zatem zmieni wprowadzenie bonu edukacyjnego? Wiceminister edukacji enigmatycznie odpowiada, że dzięki niemu kryteria finansowania staną się "jasne i czytelne".