Kilkanaście dni temu pisaliśmy o gigantycznych nagrodach, które w swoim gronie porozdawali sobie marszałkowie i wicemarszałkowie Sejmu: Bronisław Komorowski dostał 22 tys. zł, Grzegorz Schetyna - 36 tys. zł, a Ewa Kierzkowska, Stefan Niesiołowski, Jerzy Wenderlich i Marek Kuchciński od 32 tys. zł do 50 tys. zł.
Pogrzmiało, przetoczyło się po mediach i już. No to dziś kolejna "bomba" w "Super Expressie" tego samego kalibru. Otóż jak ustalili nasi dziennikarze, szef Kancelarii Sejmu zarabiający ponad 12 tysięcy miesięcznie dostał w ubiegłym roku nagrody w wysokości 55 tysięcy złotych. Pięknie, a za cóż to? A tego nie wiadomo. Kancelaria Sejmu dyplomatycznie wolała nam nie odpowiadać na to prostackie pytanie w stylu tego okropnego "Super Expressu". To prostackie pytanie brzmi: ZA CO? Nagrody daje się za coś wyjątkowego, nie za zwykłą porządną pracę, bo za pracę jest pensja. Więc za co ta nagroda?
A może u nas w kraju jest już tak dobrze, że urzędnicy i politycy mogą sobie z dobrobytu przyznawać olbrzymie nagrody? Jakiś wstyd? To nie jest kraj dla wstydliwych urzędników...