Znana pisarka odsłoniła prawdę o Kossakach. Jonnana Jureczek-Jurgała opowiada o swojej książce Wachlarz

i

Autor: Muzeum Literatury/East News, Materiały prasowe, Facebook

Joanna Jurgała-Jureczka dla „SE”

Mroczne tajemnice, magia i romanse! Znana pisarka odsłoniła prawdę o Kossakach

2024-08-31 5:30

Od zawsze interesujący, do dziś niezapomniani. Oparta na faktach historycznych powieść Joanny Jurgały-Jureczki „Wachlarz" przedstawia losy rodu Kossaków, jednego z najbardziej znaczących, polskich rodów artystów. – Zaintrygowało mnie w Kossakach bogactwo namiętności, emocji i relacji międzyludzkich, które nam, jako współczesnym ludziom, również są bardzo bliskie – wspomina w wywiadzie pisarka oraz badaczka literatury Joanna Jurgała-Jureczka, która opowiedziała nam o swojej najnowszej książce.

Kossakowie „Wachlarz” to już kolejna pani książka o słynnym rodzie Kossaków. Tym razem przybliża pani czytelnikom losy Wojciecha i Marii Kossaków oraz ich dzieci. Co panią najbardziej zaintrygowało w tej historii?

„Wachlarz” jest trzecią częścią i zakończeniem tanecznego tryptyku. Pierwsza książka nosiła tytuł „Biały Mazur”, a druga „Tango” i można powiedzieć, że właśnie te książki, które zawierają motyw tańca, to są najbardziej kobiece książki, nad którymi pracowałam. „Wachlarz” to powieść o współczesnych bohaterach, którzy przygotowują film o Kossakach. Spotykają ich, chociaż oni oczywiście już dawno nie żyją. Bo tak jak napisałam w jednym fragmencie książki: „jak gdyby powstawali z grobu i mieszali nam w życiorysach”. Tak stało się również ze mną, bo jako dziennikarka chciałam zrobić tylko jeden materiał o Kossakach, a zajmuje się nimi 30 lat... Zaintrygowało mnie w Kossakach bogactwo namiętności, emocji i relacji międzyludzkich, które nam, jako współczesnym ludziom również są bardzo bliskie.

Czyli można powiedzieć, że bolączki i radości tamtej ówczesnej elity nie różniły się tak bardzo od tych, które mamy współcześnie?

Wojciech Kossak, a więc malarz, artysta i jego dwie córki – Lilka Pawlikowska-Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec w swoim krakowskim domu „Kossakówce” próbują stworzyć taką bohemę artystyczną. Jest też Kossakówna Zofia Kossak-Szczucka Szatkowska, uważana za taką sztandarową pisarkę chrześcijańską, która żyje inaczej, tworzy inaczej. Ale tak jak pani słusznie powiedziała, jest to rodzaj takiej elity artystycznej. Oni należą do szlachty, więc nie jest to arystokracja. Nazwałabym ich takimi ówczesnymi celebrytami. Jest tam dużo namiętności, zdrady i porzucenia, i chociaż kobiety ubrane były wtedy w gorset, przeżywały dokładnie to samo, co te dzisiejsze. Wachlarz to w dodatku powieść z bardzo silnym wątkiem współczesnym, żeby ludzie, którzy wcale nie czują się historykami, mogli do tej historii sięgnąć.

A więc przybliża pani historię w przystępny sposób.

Chcę, żeby czytelnik poczuł smak tej historii. Bo historia to nie jest jakiś zakurzony papier, który gdzieś leży. Jeżeli się ten „papier" wyciągnie, dotykając ludzkiego serca, można wiele zrozumieć. Spoglądając chociażby na biedną Zofię Hoesickową z Lewantalów, Żydówkę, która wyszła za spolszczonego Niemca. Była wtedy przyjaciółką, modelką i zapewne kochanką Wojciecha Kossaka, która usilnie chciała go odzyskać, ponieważ on się nią zwyczajnie znudził. Pisał z Warszawy, że nie ma czasu przyjechać, że ma dużo obstalunków, zaproszenia od jednej hrabiny, to od drugiej, a ona biedna czekała... Patrzę na tę historię, jako kobieta, która rozumie te emocje, przeżywa je i chce pokazać w książce, że to wszystko drga i żyje, mimo że jest bardzo stare.

Tutaj mamy postać porzuconej muzy, jednak ciekawi mnie to czy kobiety z rodu Kossaków były pokrzywdzone tymi wszystkimi zdradami i romansami, czy wręcz przeciwnie? – dobrze odnajdywały się w tak niestabilnym świecie?

Są tam kobiety, które były do tego przyzwyczajone. Maria Kossakowa tak żyła. Wiedziała, że jej mąż zawsze do niej wraca. Kochała go miłością nastolatki, aż do końca – jestem o tym przekonana. Trafiłam na listy pisane do wnuczki, kiedy są już 80-latkami, a ona pisze o nim, jak gdyby dopiero się w nim zakochała. „Wbiega na ganek do domu ten cudowny mężczyzna!” – opisywała przyjazd Wojciecha z Warszawy. Kiedy umarł, ona właściwie wyschła z tęsknoty, odeszła bardzo szybko po nim. Znalazłam jej narzeczeńskie listy, w których sama siebie nazywa „Badylkiem”, czyli jakby ona się oplata wokół tego mężczyzny. To była taka miłość zależna w tym przypadku. Ale są też kobiety, które się buntują. Lilka Pawlikowska-Jasnorzewska zakochuje się, jest porzucona, ale i ona porzuca mężczyzn. Proszę sobie wyobrazić, że pod koniec życia tak pisze w liście do siostry: „moje dawne miłości, tylko cienie…”, w więc to wszystko nie miało dla niej większego znaczenia. Na pewno każda zdrada, każde odejście powoduje cierpienie, ale wiele kobiet, tak jak Maria Kossakowa myślały, że tak musi być.

To właśnie na jej małżeństwie z Wojciechem i na ich dzieciach skupia pani sporą część uwagi w powieści...

Owszem, ale nie tylko, bo książka ukazuje to, w jaki sposób reżyser, jego asystentka i producentka filmu podczas pracy nad nim, odkrywają tajemnicę Kossaków. Jest tam m. in. sensacyjna rzecz, którą odkryłam np. egzorcyzmowanie zaklętego wachlarza, który egzorcyzmował Miron Białoszewski, współczesny, lingwistyczny poeta. On ten wachlarz otrzymał od Magdaleny Samozwaniec. Opisuje w książce dużo takich nadnaturalnych zjawisk, które fascynowały i przenikały tę rodzinę. Pojawia się też m. in. bardzo sensacyjna historia w sprawie zamordowania Bohdana Piaseckiego w Warszawie, kiedy wśród podejrzanych znalazła się Magdalena Samozwaniec. To spektrum różnych tematów, dlatego ten tytułowy „Wachlarz” przypomina, że każdy, kto wchodzi w ten temat Kossaków, będzie zaskakiwany wielością historii, zdarzeń, jak również emocji, związanych z relacjami damsko-męskimi.

To bardzo intrygujące. Muszę więc zapytać wprost, czy rodzina Kossaków należała do jakiegoś tajnego zgrupowania czy sekty?

Tutaj też panią zaskoczę. Niezupełnie oni, ale siostra pierwszej żony Jerzego Kossaka miała bliskie kontakty z bardzo dziwnymi środowiskami. I to też jest bardzo ciekawe, kto bywał na „Kossakówce”. Nam się wydaje, że tam bywali tylko znani artyści i oni są wymieniani niejako najczęściej, ale tam również mieszkał na przykład pewien biskup sekty, homoseksualista, ścigany w Anglii. O tym już wspominałam w „Białym Mazurze”, ale wracam do tej ezoteryki, która fascynowała w dwudziestoleciu międzywojennym. Nie można pisać o tym okresie, nie dotykając jednocześnie tych wątków magicznych.

Rodzina musiała już w tamtych czasach wzbudzać ogromną ciekawość. Nazwała ich pani zresztą celebrytami tamtych czasów. Czy to znaczy, że często stawali się bohaterami gazet?

Gazety pisały o nich wówczas bardzo dużo. Szczególnie o Wojciechu Kossaku, bo on świetnie potrafił się sprzedać. Był doskonałym menadżerem, prowadził promocję swojego malarstwa, bywał na dworach, kontaktował się z arystokratami. Był bardzo przystojny, uwodzicielski, towarzyski, dowcipny, a ponadto świetnie się obracał w towarzystwie. Nie był to więc artysta, który gdzieś tam siedział i czekał na natchnienie, tylko mężczyzna wychodzący do świata. Taki, którego kobiety kochały i za którym szalały, a mężczyźni go podziwiali, a nawet mu zazdrościli. Taką ciekawą postacią był też Ferdynand Hoesick. Gdyby dzisiaj żył, brylowałby w mediach społecznościowych, dlatego, że on opisywał w swoich pamiętnikach wszystko co robił, co jadł, gdzie był. Relacjonował i fotografował wszystko, ponieważ wychodził z założenia, że potomni będą chcieli wiedzieć wszystko o nim. Jednocześnie sam zbierał wszystkie informacje o literatach. Mówili, że nawet liczył guziki w Surducie Słowackiego. A więc podsumowując, całe to środowisko karmiło się tym, żeby być na topie.

Szczegółowo opisuje pani najgłębsze namiętności Kossaków: „Ach te półświatki, półsłówka, aluzje i niedomówienia, i lanie wody. Ale z zalewu słów można było łatwo wyczytać, że podnieciła go zmysłowa, węgierska muzyka, indyjski taniec z wężem, kankan i maczicza, wykonywana przez namiętnie przytulone do siebie kobiety”. Wydaje się, że życiu tej artystycznej rodziny przyświecała jedynie rozrywka. Tak było?

To mylne wrażenie. Kossakowie byli bardzo pracowici. Wojciech Kossak już wczesnym rankiem szedł do pracowni, zawsze elegancko ubrany, zawsze w garniturze. A także autor tego cytatu, czyli Ferdynand Hoesick, mąż Zofii Hoesickowej, który gdziekolwiek nie wyjechał, zawsze wyciągał smaczki i je opisywał. Między innymi ten namiętny taniec dwóch kobiet, co oczywiście było ogromnym skandalem. W książce opisuję pewną szlachciankę, która omal nie dostała palpitacji, kiedy przeczytała w czasopiśmie drukowane, czarno na białym jego opisy zberezeństw. Ferdynand podróżując po Wiedniu, po rozmaitych uzdrowiskach wyszukiwał takie historie i je opisywał.

Z przymrużeniem oka można stwierdzić, że gdyby żył, mógłby pracować dzisiaj w „Super Expressie”. (śmiech)

Jak najbardziej! Mógłby pracować w tabloidzie. (śmiech) Poleciłabym wam tego faceta. Nie przeszkadzało mu specjalnie, że wzbudza sensację. On świetnie wychwytywał takie rzeczy, które ludzi bawiły, irytowały, zaciekawiały. Mówiono, że mógłby być przewodnikiem po różnych spelunach, jakichś miejscach, gdzie gromadzi się cały półświatek. Opisywał na przykład nocne życie Wiednia. Przyjaźnił się z nim Wojciech Kossak. Widziałam nawet obsceniczny obrazek Kossaka, który Ferdynand wkleił w swoim pamiętniku. Kossak namalował pewnej pani z arystokracji nocnik i siusiającego pana. To byli ludzie, którzy się tym skandalem karmili. Nie stawiajmy Kossaków tylko i wyłącznie na pomniku, nie patrzmy na nich w ten sposób. To nie są koturnowi ludzie. To są ciekawi ludzie: pełnokrwiści, namiętni, interesujący.

Kossakowie wpuszczali innych ludzi do swojego świata czy tylko takich z kręgu pisarzy?

To byli ludzie, którzy obracali się w bardzo różnych środowiskach. Kobiety Kossaków, czyli żona Wojciecha Kossaka na przykład, one się wywodziły z bardzo zasłużonych rodów szlacheckich i nie chciały mieć do czynienia z jakimiś ludźmi niżej urodzonymi. Ale z tego wszystkiego wyzwoliła się już Lilka Pawlikowska-Jasnorzewska, Madzia Samozwaniec, które nie ciążyły w stronę wysoko urodzonych, a w stronę artystów. Tu w Warszawie brylowały wśród Skamandrytów, co środowisko szlacheckie miało im za złe, zarzucało dlaczego prowadzają się Żydami, czyli z Tuwimem, ze Słonimskim. Zresztą echo tego znajdzie się w listach Wojciecha Kossaka. Ale na pewno nie byli to ludzie zamknięci, to była rodzina otwarta.

A skąd taki pomysł, żeby właściwie pisać o tej rodzinie?

To był przypadek, taka dziennikarska przygoda sprzed 30 lat. Kiedy był sezon ogórkowy, niewiele się działo i pojechałam do Górek Wielkich. Mieszkam na Śląsku Cieszyńskim, więc niedaleko i pomyślałam, że skoro jest tu muzeum Kossaków, zrobię jakiś materiał. Miałam wielkie szczęście, bo była wtedy córka Zofii Kossak w Polsce. Pani Anna Rosset-Bugnon, mieszkająca na stałe w Szwajcarii. Serdecznie mnie przyjęła i udzieliła wywiadu. Powiedziała, że jeśli chce, mogę przyjechać następnego dnia, gdy będą robione porządki w muzeum Zofii Kossak w pokoikach na górze, które były własnością rodziny. Więc przyjechałam, ale nie spodziewałam się, co tam się wydarzy. Robotnicy, którzy mieli wyrzucić już zwitek starych gazet, przejrzeli to jeszcze, za chwilę wrócili stamtąd i mówią: „Pani Anno, a ten obrazek też?" I trzymali w rękach obraz autentycznego Witkacego. Zaczęłam pytać: „co tu robi Witkacy?”. A okazało się, że jest spowinowacony z tą rodziną. Napisałam po tym pracę doktorską o Zofii Kossak. Kierowałam jej muzeum i tak się to zaczęło. Oni mnie sami zawołali. To więc była przygoda niezaplanowana.

A przygoda z pisaniem?

To była od zawsze moja pasja. Jestem matką trójki dzieci, więc nawet wówczas, kiedy dzieci były małe zawsze pracowałam – albo jako dziennikarka albo pisałam prace naukowe czy popularnonaukowe. Teraz już od przynajmniej dziesięciu lat jestem tylko i wyłącznie pisarką. Jestem szczęśliwa, że jest mi to dane. Możliwość opowiadania tych historii, pisanie jest dla mnie wielką przygodą. To nie jest rzecz, do której ja się w żaden sposób muszę zmuszać, wiedziałam, że to jest to, co kocham najbardziej.

To zapewne planuje już pani kolejną opowieść, zgadza się?

To prawda. Pracuje nad kolejnymi rzeczami. Przyszły rok dla Kossaków jest bardzo ważny, bo związany jest z remontem „Kossakówek” w Krakowie i Górkach Wielkich. To jest bardzo ważne, że będziemy znów mówić o Kossakach, o otwarciu tych obiektów, ale także szykuje się pewna niespodzianka, której jeszcze nie zdradzę. To wszystko ma także związek z moją pracą, ponieważ staram się jak najszybciej opublikować rzeczy, o których jeszcze państwu nie opowiedziałam, żeby dopełnić i niejako wypuścić w świat te wszystkie informacje, które zdobywam, dzięki badaniom archiwalnym, również za granicą – w Austrii czy w Londynie, gdzie te archiwa są bardzo bogate i sensacyjne.

Długo zajęło pani zbieranie materiału źródłowego?

Pracuje nad Kossakami 30 lat, więc to są bardzo dokładne badania. Często jestem tutaj w Warszawie. Dla mnie to wielka przygoda, kiedy w opancerzonym pudle przywożą mi na przykład listy Wojciecha Kossaka. Wyciągam z koperty zasuszony kwiatek, który on wysłał swojej kochance, kiedy jechał na front w czasie I wojny światowej. „Droga Pani, nic piękniejszego nie mogłem znaleźć to wysyłam” – podpisał. Ja trzymam to w rękach, jakby dotykając serca tych ludzi. Dlatego wszystkie opowieści w tej książce, dotyczące postaci historycznych, są prawdziwe. Postacie współczesne sobie dobudowałam, ale zawsze trzymam się źródeł. We mnie jest to posłannictwo naukowca oraz dziennikarskie. Mając tyle lat badań za sobą, mogłam pokusić się o próbę ożywienia tego świata.

Czy możemy mieć nadzieję, że ten świat odżyje kiedyś na ekranie?

Były już jakieś przymiarki. Niestety przez pewne zawirowania do nakręcenia takiego filmu nie doszło, ale wierzę w to, że prędzej czy później historia Kossaków znajdzie swoje odzwierciedlenie na ekranie, bo oni na to zasługują. Specjalnie nie trzeba tutaj niczego wymyślać, bo ich historia bez wątpienia jest historią filmową.

Rozmawiała PATRYCJA FLORCZAK

Groby słynnych malarzy cz. 1. Niezapomniani