Marek Król

i

Autor: AKPA, EAST NEWS/ FOTOMONTAŻ

Marek Król: Siekiera z dreamlinera

2012-11-19 3:00

Jak długo można konia batem bić? Na to fundamentalne pytanie w minioną sobotę odpowiedziało PSL. Zmieniło konia. A właściwie zamieniło inżyniera Mamonia na konia, Pawlaka na Piechocińskiego. Natomiast bat propagandy sukcesu, co widać w telewizji rządowej, się nie zmienił. Dlaczego tak się dzieje? Ano dlatego, że telewidz nie jest głupi, jest jeszcze głupszy, jak orzekł celebryta mediów Tomasz Lis. "Tomasz, to, co masz, powinien mieć twój wróg" - śpiewał Ludwik Sempoliński.

No cóż, telewizje dzielnie realizują zalecenia Lisa. Walą batem propagandy po, ich zdaniem, zakutych łbach telewidzów. Na szczęście, jak niedawno poinformowano, 50 proc. Polaków nie ogląda telewizji. I słusznie, bo jak przestrzegał Vladimir Volkoff, były kagebista, a obecnie uznany pisarz francuski, kto przez dwa lata całą wiedzę o świecie czerpie z telewizji, traci zdolność myślenia. Jako swoje wypowiada opinie, które wypaliła mu w mózgu telewizja. Zdaniem Volkoffa tylko czytanie jest ekologiczne dla naszego umysłu. W Polsce, gdzie wszystkie telewizje są tubą partii i rządu, jak w PRL, teleidioci walą telewidzów po głowach batem jedynie słusznych informacji. Po Marszu Niepodległości teleidioci narzekali na niskie wyroki sądów dla uczestników zamieszek nazwanych bandytami. Cóż mieli robić biedni sędziowie, skoro prawdziwy bandyta policyjny, który na ubiegłorocznym marszu skopał demonstranta, nie dostał żadnej kary. Prokuratura odstąpiła nawet od oskarżenia go o pobicie. O wyczynach policyjnego kopacza nie poinformowała żadna telewizja. Jedynie "SE" pokazał bandytę na służbie i poinformował o decyzji uniewinniającej go prokuratury. Tymczasem w telewizji można oglądać nieustannie premiera walczącego o unijne pieniądze i niekończące się dyskusje na ten temat. Jeśli ktokolwiek z Czytelników "SE" ma wpływ na przyznanie Polsce funduszy z UE, to niech natychmiast zgłosi się do telewizji, a najlepiej do premiera. Naród mu tego nie zapomni, bo dzięki niemu ustanie w telewizji bicie piany.

Telewizyjny bantustan osiągnął szczyty idiotyzmu, urządzając ostatnio wielogodzinny festiwal na cześć dreamlinera. Skołatane dusze telewidzów leczono za pomocą masturbacji samolotem od Boeinga. Były fontanny ze strażackich sikawek, relacje z wizyt na pokładzie dostojnych gości z prezydentową na czele. Cóż to było za święto teleidioty, bo jako pierwsi w Europie z czteroletnim opóźnieniem dostaliśmy dreamlinera. Nie zdziwiłem się nawet, kiedy zagadnęli mnie weseli pijaczkowie - panie, my tu już trzeciego drimlajnera wypiliśmy i prezydentowa do nas nie przyjeżdża!

Prawdę mówiąc, my na tych dreamlinerach latamy już od pięciu lat dzięki owocnej współpracy rządu i mediów. Telewizyjna siekiera z dreamlinera rzeźbi nasze poglądy. Udowadnia, że żyjemy na zielonej wyspie z najwyższym bezrobociem, najniższymi w Europie pensjami i największym zadowoleniem partii i rządu.

Goebbels po najeździe na Polskę nakazał, by tę informację umieszczać na czwartej stronie niemieckich gazet. Militarną agresję kazał nazwać kampanią, by opinia europejska zbagatelizowała tę agresję. I tak do dzisiaj nawet prawicowe wykształciuchy używają określenia kampania wrześniowa, choć była to wojna obronna. Siekiera z dreamlinera w kreowaniu fikcyjnego sukcesu potwierdza, że Goebbels wiecznie żywy.

None