Marek Król

i

Autor: AKPA, EAST NEWS/ FOTOMONTAŻ

Marek Król: Jaruzelski rozłożył kraj do końca

2012-12-13 3:00

W 31. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego różne spojrzenia na to wydarzenie.

"Super Express": - Pamięta pan, gdzie był i co robił 13 grudnia 1981 r.?

Marek Król: - Z żoną i dziećmi w mieszkaniu. Nasz nowy, czarno-biały telewizor Vela, kupiony z kredytu dla młodych małżeństw, nie odbierał programu. I robiłem żonie awanturę, że znowu coś pokręciła z anteną, ustawieniami... Później była szarość i pierwszy sylwester stanu wojennego. Wracaliśmy ok. 2 w nocy do dzieci, a obowiązywała godzina milicyjna. Natknęliśmy się na patrol z idiotycznym pytaniem: skąd wracamy, ale zachowali się w porządku. Nawet nas nieco podwieźli do centrum.

- W 1981 roku był pan członkiem PZPR. Jak wprowadzanie stanu wojennego odbierali "niewtajemniczeni", ale po stronie partii?

- Powiedziałbym, że dominowała tępa złość.

- Dlaczego?

- Wśród 30-latków w partii wcale nie było przekonania, że do stanu wojennego musi dojść. To była propaganda telewizyjna, ale w PZPR nie wierzono w to, że siepacze Solidarności wezmą się do reprezentantów władz. Nie było takiego napięcia społecznego, agresji ze strony Solidarności. Już po internowaniach zaś zebraliśmy się ze znajomymi i pisaliśmy petycję o uwolnienie Izabeli Cywińskiej. Próbowaliśmy też nacisków przez partię. Mówiono, że jej internowanie było jakąś zemstą lokalnego esbeka za jej spektakl dotyczący Czerwca '56.

- Wojciech Jaruzelski niezmiennie uważa, że uratował kraj. Mówi, że wielu ludzi to rozumiało. Jak wielu ludzi w PZPR tak do tego podchodziło?

- Nie chcę tu uprawiać prezentyzmu historycznego, ale nie spotkałem takich zbyt wielu. Choć takie zagrożenie starano się wytworzyć, większość uważała oficjalne uzasadnianie stanu wojennego za irracjonalne.

- Odczytaliście to jako wewnętrzny przewrót w PZPR?

- Z tego co pamiętam, Jaruzelski nie był zbyt popularny w partii. Jego awans interpretowano jako próbę chwycenia za cugle po Kani, który postrzegany był jako mięczak, nieskłonny do konfrontacji. Pojawiła się sugestia, że "generał weźmie za pysk". Sugerowano, że cała władza w rękach Jaruzelskiego to decyzja Moskwy. Choć szczerze mówiąc, PZPR, może poza wąskim aparatem partyjnym, przedstawiała sobą kompletny rozkład.

- Jaruzelski mówi o groźbie "wkroczenia Rosjan". Wierzyliście w to?

- Po liście Solidarności do ludzi pracy Europy Wschodniej pojawiły się głosy, że to niepotrzebna prowokacja. Nie spotkałem się z tym, żeby w 1981 r. naprawdę wierzono we wkroczenie Rosjan. Przypuszczam, że wymyślono to po fakcie, żeby posługiwać się strachem. I to mogło działać na część starszego pokolenia, które, jak moi rodzice, pamiętało wojnę.

- Wspomniał pan, że Jaruzelski postrzegany był jako "twardziel" w przeciwieństwie do "miękkiego" Kani. Czy kiedy dotarły do was informacje np. o masakrze w kopalni Wujek rozmawialiście między sobą, do czego taki "twardziel" może się jeszcze posunąć?

- Jaruzelski wśród młodszych w partii nie cieszył się mirem. Młodsi widzieli, co się dzieje z gospodarką. I Jaruzelskiego, z tymi jego wojskowymi komandami, z którymi tak nieporadnie się poruszał... Wiedzieliśmy, że wojskowi żadnych reform nie przeprowadzą. A te, do których się wezmą, spieprzą. Ekonomia przekraczała możliwości intelektualne Jaruzelskiego. Myślał, że jak powysyła komisarzy, mundurowych, to zadziała. I rozłożył kraj do końca. Absolutnie stracony czas. Pinochet, abstrahując od morderstw, miał przynajmniej świadomość, czym jest gospodarka, i i oddał to fachowcom.

Marek Król

Twórca tygodnika "Wprost", w 1981 roku członek PZPR