"Super Express": - Weekendowe masowe zatrucia dopalaczami to dowód, że wojna, którą Platforma wypowiedziała im pięć lat temu, została w spektakularny sposób przegrana?
Marek Balicki: - Powiem wręcz, że ta wojna została przegrana w momencie, kiedy została ogłoszona. Choć rządząca partia twierdziła inaczej. Wprowadzona wtedy polityka represji, ścigania i używania do walki z dopalaczami policji i prokuratury nie miała prawa się udać. Zaszkodziło to o tyle, że producenci dopalaczy, unikając zakazywanych przez państwo substancji, zaczęli poszukiwać nowych, jeszcze bardziej niebezpiecznych dla zażywających je osób.
- Rzeczywiście, pomysł rządu polegał głównie na zakazywaniu kolejnych substancji, które pojawiały się w sklepach. Producenci dopalaczy szybciej znajdowali nowe, niezakazane jeszcze składniki, niż państwo ich zakazywało.
- To bieg, w którym nie da się dogonić uciekających producentów dopalaczy, bo zawsze pomysłowość chemików będzie większa niż nawet najlepsze prawo. Rząd nie jest bowiem w stanie przewidzieć, po jakie substancje producenci sięgną, i zawsze będzie tylko reagować na zmieniającą się rzeczywistość.
- Można założyć, że rząd pójdzie w polityce przeciwko dopalaczom w kierunku, w którym szedł do tej pory, choć niczego to nie zmieniło?
- Niestety, tak i to będzie duży błąd. Jeśli chcielibyśmy poważnie walczyć z tym zjawiskiem, musimy przede wszystkim zastanowić się nad tym, skąd się problem dopalaczy wziął.
- Stąd, że są łatwo dostępne i generalnie legalne?
- To raczej pokłosie bardzo represyjnej polityki państwa wobec użytkowników marihuany. Mamy jedną z najbardziej restrykcyjnych legislacji w Europie, która każe nawet za posiadanie niewielkich ilości marihuany. Zamiast na ściganiu organizacji przestępczych produkujących i handlujących, organy ścigania koncentrują się na użytkownikach. To pchnęło ludzi w stronę dopalaczy, które mimo wypowiedzianej im wojny nadal są legalne. Moim zdaniem właśnie dlatego w porównaniu z innymi krajami, gdzie prawo jest bardziej wobec użytkowników marihuany tolerancyjne, dopalacze nie są tak popularne.
- Zliberalizowanie prawa dotyczącego marihuany pozwoli wygrać z dopalaczami?
- Musimy zdać sobie sprawę z tego, że ludzie zawsze będą sięgać po środki psychoaktywne. To od nas zależy, czy prowadzoną przez państwo restrykcyjną polityką będziemy ich wpychać w objęcia coraz bardziej niebezpiecznych dopalaczy, czy przestaniemy ich ścigać za posiadanie niewielkich ilości marihuany, która - jak dowodzą wszelkie badania - jest nie tylko bezpieczniejsza od dopalaczy, ale także od alkoholu czy papierosów. Odejście od represji karnych pozwoli - jak w innych krajach, które to zrobiły - na lepszą kontrolę tego rynku.
- Pytanie, czy w ten sposób rozwiązując problem dopalaczy, nie wpadniemy z deszczu pod rynnę i nie stworzymy problemu marihuany?
- Już jesteśmy pod tą rynną. Trzeba zastosować inne środki, żeby spod niej wyjść. Dziś politycy opierają się na mitach i przekłamaniach. Musimy dostarczyć ludziom większej wiedzy, żeby podejmowali racjonalne decyzje. Inaczej z dopalaczami nie wygramy.
Zobacz: Marek Król: Kultowe ścierki