Ale to nie koniec. Ryszard Kalisz (ten od jaguara) kompletnie wytrącony z równowagi sejmową poraż-ką z Millerem rezygnuje ze startu w wyborach na szefa lewicowej partii. Do Palikota nie idzie, bo wcześniej powiedzieli sobie o kilka słów za dużo. Ale kto wie? Jak emocje opadną... To może panowie się przeproszą. O motoryzacji pogadają, bo wozy koryfeusze lewicy mają palce lizać. A potem może tymi cackami ruszą wspólnie kraj ratować - szydził szwagier.
I pewnie to nie będzie koniec ucieczek z SLD. Bo skoro śliczny dziś jak nigdy Aleksander Kwaśniewski nie mówi nam już, że SLD jest partią niezbędną, to komu wierzyć na lewicy. Przecież nie Millerowi, który wcześniej zawsze wodzował w cieniu wielkiego Olka. Ot, droga do zatracenia...