Bo tamci spowiadali się w rosyjskich placówkach dyplomatycznych. Dzięki wykradzionym przez WikiLeaks poufnym materiałom Polacy dowiedzieli się, że nasi posłowie, ministrowie, ba nawet jeden premier byli bardzo cenionymi źródłami informacji dyplomacji amerykańskiej. I mówili jej, czego nam nie mówili. I trochę mi wstyd za nich. Bo to tak, jakby na nas donosili - kombinował szwagier.
Jechał sobie taki Radosław Sikorski, Jarosław Gowin czy nader ceniony Marcinkiewicz Kazimierz do jakiejś ambasady albo gdzieś tam i... tam właśnie porządkował skołatane myśli na kozetce amerykańskiego psychoterapeuty-dyplomaty. Pewnie robili to w dobrej wierze. Ale niesmak pozostał.