"Super Express": - Umowa o wolnym handlu między UE i USA, znana jako TTIP, budzi w Europie wiele kontrowersji. Przez zachodnie stolice przechodzą wielotysięczne demonstracje przeciwko jej podpisaniu. Tymczasem szef polskiej dyplomacji - na co niewielu zwróciło uwagę - w piątek wyraził dla niej poparcie. Dobrze zrobił czy powinien jednak posłuchać sceptyków?
Prof. Elżbieta Mączyńska: - Cóż, poparcie dla TTIP wyraziła już Angela Merkel. Do tego USA podpisały już podobne porozumienie w obszarze Pacyfiku, więc należy się spodziewać, że prace nad umową między Unią a Stanami nabiorą tempa. Należy więc bacznie się temu przyglądać. Z tego typu umowami jest bowiem tak, że mogą być korzystne, ale mogą też być niezwykle szkodliwe. Szczególnie dla krajów takich jak Polska. Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach.
- Z tymi szczegółami jak zwykle jest problem. Krytycy zarzucają, że TTIP negocjowane jest w zaciszu gabinetów bez kontroli społecznej - a skoro tak, to wielu zastanawia się, co też oni tam knują.
- Nie do końca jest tak, że niewiele o tej umowie wiadomo. Komisja Europejska udostępnia coraz więcej informacji na temat negocjacji, ale rzeczywiście nadal nie znamy szczegółów. Obawy co do jej kształtu więc są.
- Obawy uzasadnione?
- Uzasadnione. Zwłaszcza jeśli Stanom Zjednoczonym uda się wynegocjować korzystne dla siebie warunki, może się to okazać niekorzystne dla Polski. Choć wcale nie musi. Zwolennicy TTIP w naszym kraju argumentują, że ta umowa pomoże zdywersyfikować polski eksport, który obecnie trafia przede wszystkim do Unii Europejskiej. Zresztą przed naszym wejściem do UE też było dużo obaw, podobnych do tych, które wyrażane są przy okazji TTIP. Bali się głównie rolnicy czy producenci, którzy obawiali się utraty konkurencyjności. I po części tak się stało.
- Kiedy wchodziliśmy do Unii, bez ograniczeń otwieraliśmy nasz rynek dla firm ze starej Unii, przez co wiele polskich firm straciło w starciu z silniejszymi konkurentami z Zachodu.
- Tak działo się też jeszcze w latach 90., w początkach transformacji. Dość bezrefleksyjnie otworzyliśmy nasz rynek dla firm zachodnich, przez co wiele rodzimych przedsiębiorstw upadło. W 2004 r. rynek otworzyliśmy na zasadach wzajemności.
- I dostaliśmy za to olbrzymie fundusze unijne. Podpisując TTIP, raczej nie dostaniemy nic w zamian, a od 2004 r. nasza gospodarka wcale nie stała się bardziej konkurencyjna. Nadal jest ona peryferyjna i trudno wyobrazić sobie, że masowo zdobędziemy rynek amerykański. Łatwo natomiast sobie wyobrazić, że firmy amerykańskie zagrożą naszym.
- To ważna wątpliwość. Tym bardziej że praktyka pokazuje, iż umowy takie jak TTIP największe korzyści przynoszą najsilniejszym gospodarkom i największym graczom na rynku. Wystarczy przypomnieć Niemcy i Grecję. Ale nie jest też tak, że przy wejściu wielkich graczy na rynek od razu trzeba stracić. Silna konkurencja ze strony zewnętrznych firm mobilizuje mniejszych lokalnych graczy. Zresztą zniesienie ceł ograniczających dostęp do rynku to mała sprawa.
- Właśnie, największe wątpliwości budzi to, że TTIP może zagrozić demokracjom w Europie i suwerenności gospodarczej, szczególnie biedniejszych krajów, takich jak Polska.
- Rzeczywiście, TTIP to nie tylko umowa o wolnym handlu. Istnieją słuszne obawy, że wzmocni ona pozycję korporacji kosztem państw narodowych. Szczególnie istotna wydaje się tu kwestia arbitrażu, dzięki czemu inwestorzy mogą oskarżać państwa ponad prawem danego kraju. Pouczające są tu doświadczenia Australii.
- Jakie?
- Po przeforsowaniu przepisów antynikotynowych Australia została podana pod arbitraż przez jeden z koncernów tytoniowych, który dowodził, że nowe prawo uderza w jego interesy. A zmieniono głównie opakowania, na których nie można było eksponować marki papierosów. Oskarżenie wobec Australii sprawiło, że z podobnych przepisów wycofała się Nowa Zelandia. Międzynarodowe korporacje dzięki TTIP mogą zyskiwać siłę przetargową kosztem interesów konsumentów. Państwa przestraszone siłą arbitrażu mogą rezygnować z niektórych obszarów ochrony obywateli, bojąc się wielomiliardowych odszkodowań.
- Ale przecież podobne arbitraże mogą dotyczyć też polityki podatkowej państwa, jeśli jakieś firmy uznają, że uderza to w ich interesy. Nietrudno sobie wyobrazić banki, które wojują z Polską o podatek bankowy.
- Oczywiście. To dotyczy wszystkich sporów między inwestorami a państwami. Także jeśli chodzi o standardy na rynku. UE ma dość restrykcyjne prawo dotyczące dopuszczania produktów do sprzedaży. Trzeba najpierw udowodnić, że jakiś wyrób nie jest szkodliwy, co oczywiście wiąże się z kosztami dla firm. W USA jest zupełnie inaczej - tam trzeba udowodnić, że coś jest szkodliwe. Europejskie standardy, które traktowane są jako zdobycz cywilizacyjna, poprzez TTIP mogą ulec zaniżeniu w interesie wielkich firm. Jak bardzo, niech świadczy fakt, że w USA tylko dwie substancje chemiczne są zakazane na rynku. W Europie jest ich ok. 1300. Pokusa jest więc ogromna. Jak jednak podkreślam - wszystko jest kwestią negocjacji i być może uda się uniknąć obniżania standardów demokratycznych i konsumenckich w Europie. Ale póki tam umowa nie nabierze ostatecznego kształtu, trudno przesądzić, czy to się uda.
Zobacz także: Piotr Szumlewicz o podatku od supermarketów: Niezły pomysł, choć są lepsze metody