„Wprowadzamy dotkliwy, podwyższony podatek, tak zwany sugar tax, dlatego że przez wiele lat te produkty [słodzone napoje] są na wyciągnięcie ręki, są bardzo tanie i nie ma refleksji. Zaczynamy poważną dyskusję na temat jadłospisu dzieci”.
To wszystko oczywiście pic na wodę. Gdyby nasz socjalistyczny rząd naprawdę chciał wesprzeć za pomocą impulsu fiskalnego lepsze żywienie, zamiast podwyższać podatki na to, co niezdrowe, obniżyłby na to, co zdrowe. Lub, jak przytomnie zauważył Leszek Balcerowicz, obniżyłby podatki w ogóle o tyle, ile zamierza zarobić na nowym obciążeniu. Które zresztą jest kolejnym już złamaniem obietnicy PiS, że podatków podnosić nie będzie (choć o tworzeniu nowych mowy nie było).
Ale przecież wszyscy przytomni ludzie rozumieją, że nie chodzi tutaj o niczyje zdrowie, tylko o złupienie obywateli za pomocą kolejnej opłaty. Załóżmy jednak na moment, że faktycznie idzie o to, o czym mówi minister Emilewicz z frakcji wolnościowców bezobjawowych. Ta wypowiedź zdradza, w jakiej pogardzie władza ma obywateli i jak ich traktuje – jak hodowlane bydło. Napoje słodzone są za tanie i „nie ma refleksji” – klaruje pani minister. Toż to brzmi jak parafraza jakiejś instrukcji postępowania z trzodą chlewną. Trzoda lezie nie tam, gdzie sobie hodowca życzy, więc się umieści ogrodzenie pod prądem, coby trzoda lazła gdzie indziej. Bo trzodzie brak refleksji.
Ci wszyscy, którzy klaszczą teraz z entuzjazmem wobec tego pomysłu i powtarzają, że „bardzo dobrze, bo coś trzeba zrobić” (nawiasem: „coś trzeba zrobić” to najgłupsze znane mi zdanie), są żywym dowodem na to, że w niektórych przypadkach minister Emilewicz ma rację: tym klaszczącym zaiste brak refleksji – nad tym, jak pozwalają się traktować władzy. Gdzie tutaj leży granica? Skoro podatkami można nam ustalać, co mamy pić, to za moment zacznie się ustalanie, co mamy jeść – oczywiście oficjalnie w imię naszego zdrowia i oszczędności budżetowych. Potem będzie ustalanie, w co mamy się ubierać, ile wolno nam przejechać samochodem, a ile musimy przejść piechotą – i tak dalej. Granicy brak. A wszystko, żeby nam było lepiej.
Jeśli pani minister Emilewicz nie umie upilnować własnych dzieci i sprawić, żeby nie piły gazowanych napojów słodzonych, to jest to wyłącznie jej prywatny problem, a nie powód, żeby nakładać na wszystkich Polaków kolejny podatek. A dyskusję o jadłospisie dzieci niech zostawi rodzicom.
Łukasz Warzecha w felietonie dla "Super Expressu" i SE.pl: Komu brak refleksji
2019-12-27
5:01
Jeśli pani minister Emilewicz nie umie upilnować własnych dzieci i sprawić, żeby nie piły gazowanych napojów słodzonych, to jest to wyłącznie jej prywatny problem, a nie powód, żeby nakładać na wszystkich Polaków kolejny podatek. A dyskusję o jadłospisie dzieci niech zostawi rodzicom – pisze Łukasz Warzecha.