Lewicowi publicyści oskarżeni o GWAŁT, pobicie i mobbing! Wspierali Czarny Protest i akcję #MeToo

2017-11-27 15:54

"Codziennik feministyczny" opublikował szokujący materiał, dotyczący znanych, lewicowych publicystów, którzy wspierali publicznie inicjatywy walczące z uprzedmiotowieniem kobiet i broniące ich praw. Tymczasem, według autorek materiału, ów panowie dopuszczali się wielokrotnie skandalicznych zachowań względem kobiet. W materiale mowa jest o chamskich, wulgarnych odzywkach, mobbingu, pobiciu, a nawet gwałcie!

Jak napisały autorki: - Od jakiegoś czasu wśród naszych przyjaciółek krąży eufemistyczne pojęcie „chłopiec lewicy”, stanowiące synonim hipokryty, który usta pełne ma feministycznych frazesów, podczas gdy jego deklaracje nie mają przełożenia na rzeczywistość. Jeden z bohaterów tekstu, jako przełożony, miał czasem składać nocą propozycje swojej podwładnej: "Może pijaństwo i seks?". Co więcej, ów ważny redaktor na zwrócenie uwagi, że niektóre jego odzywki są seksistowskie, miał tłumaczyć się, że jest hedonistą. Dodatkowo, powołując się na politykę szczerości zwykł mówić niektórym kobietom, że chciałby im ,,wsadzić język w cipkę” lub by ”chwyciły go za jajka”.

Redaktor miał wymuszać od innej kobiety kontakt fizyczny, proponując jej wcześniej awans. Miał powtarzać "jak wiele znaczy, jak może mi pomóc, zupełnie bezinteresownie, tylko dlatego, że mam potencjał, który trzeba rozwinąć". Jak się jednak okazało, gdy doprowadzona do łez kobieta odmówiła mu romansu, błyskawicznie propozycja awansu przestała być aktualna.

Jeszcze bardziej szokują wspomnienia dotyczące przemocy fizycznej, jakiej miał dopuścić się wspomniany redaktor. Jednej z kobiet, która nie chciała przyjąć jego oświadczyn, rozstrzaskał rękę o szklane drzwi. Co więcej: - Innym razem powiedziałam, że ma się odczepić, dać mi spokój i zniknąć. Wówczas z nienawiścią i szaleństwem w oczach z całej siły przywalił mi głową w nos. Na szczęście w jego nasadę. Gdyby wycelował kilka centymetrów niżej, nos byłby złamany. Tłumaczył potem, że celował w czoło, a dostałam w nos tylko dlatego, że był pijany i nie trafił. Było to w knajpie, wśród ludzi. Zareagował jedynie zaprzyjaźniony barman i pana redaktora wyprosił. Kilka dni później redaktor znowu siedział na swoim ulubionym stołku, a historia o “przyj***niu z bańki” zamieniła się w środowiskowy żart towarzyski.

Na końcu swojego artykułu autorki zdradzają, że opisywanym mężczyzną jest Michał Wybieralski, do niedawna redaktor naczelny "Gazety Stołecznej" (warszawskiego dodatku do "Gazety Wyborczej"), zaś od początku listopada szef zespołu wydawców w redakcji Wyborcza.pl. W sieci pojawiły się już tłumaczenia i przeprosiny Wybieralskiego:

 

 

O drugim wymienionym w tekście mężczyźnie, publicyście "Krytyki politycznej" czytamy: - Pewien czołowy lewicowy publicysta, który z upodobaniem robi sobie selfie na kobiecych demonstracjach, a na Czarnym Proteście przygotowywał nawet kanapki dla uczestniczek, jest znany z licznych przypadków napastowania seksualnego, przekraczania granic, obłapiania, chamskich, słownych zaczepek, które być może jego prawicowi koledzy uznaliby za końskie zaloty. Dla nas to molestowanie (...) Zdarzało mu się macać ukradkiem kobiety, gdy jego partnerka na chwilę odwracała spojrzenie. Przy stole, w towarzystwie znajomych, pokazywać środkowy palec niedługo po tym, jak jedna z nas odmówiła mu seksu.

Znacznie poważniejsze zarzuty względem niego pojawiają się we wspomnieniach innej kobiety. Jak czytamy: - Po wieczorze spędzonym z czołowym lewicowym publicystą, mimo jego kiepskiego stylu podrywu i zachowania, nieopatrznie skończyliśmy u mnie w domu. Po zamknięciu drzwi jego ton zmienił się nie do poznania, (...) ponieważ byliśmy pijani i zmęczeni, poprosiłam, żebyśmy poczekali z seksem (...). Niestety, nie mógł się opanować. Zostałam zgwałcona. Okazałam niechęć i wielokrotnie prosiłam, by przestał – nie chciałam, żeby nasz pierwszy seks wyglądał w ten sposób. Reagował na to poirytowaniem, zwrócił mi uwagę, że “mogłabym zacząć być zadowolona”. Nie chciałam go wtedy obwiniać. Myślałam, że może to tak z rozpędu, z głupoty. Jakiś czas później przeprosił mnie za to, używając słowa “gwałt”. Ja sama do tamtej pory nie umiałam tego nazwać. Wypomniałam mu to później jeden jedyny raz, podczas kłótni. Wyśmiał mnie. Dziś robi ze mnie wariatkę.

Portalowi natemat.pl udało się skontaktować z oskarżanym publicystą. Nie chciał rozmawiać o zarzutach z artykułu, zapowiadając tylko, że sprawą tą zajmie się jego prawnik.

Zobacz także: Julia Kamińska o molestowaniu w polskim show-biznesie: jest duży stopień przyzwolenia