Leszek Miller: Za nisko, za szybko, za późno

2018-04-10 20:16

10 kwietnia 2010 r. na pokładzie samolotu 154-M pasażerowie nie zostali zabici eksplozją centropłatu, nie wybuchła bomba termobaryczna ani żadna inna, nie było sztucznej mgły ani rozpylonego helu, nie było rosyjskiego magnesu, nie dobijano rannych, a trzech uratowanych, o których mówił Antoni Macierewicz, nigdy się nie objawiło. Kapitan Protasiuk początkowo odmówił startu, gdyż nie otrzymał prognozy pogody ze stacji meteo. Lot wymusił jednak gen. Błasik i to on, a nie dowódca samolotu, zameldował prezydentowi o gotowości do wykonania zadania. Ostatecznie samolot wystartował z półtoragodzinnym opóźnieniem.

W trakcie lotu kontroler z lotniska polowego Siewiernyj dwukrotnie informował załogę, że z uwagi na mgłę nie ma warunków do lądowania i sugerował jej udanie się na lotnisko zapasowe. Pilot powinien to uczynić, jednak czekał na decyzję obecnego na pokładzie szefa państwa. Bezcenne minuty uciekały, a decyzji nie było. Załoga ignorowała ostrzeżenia Terrain ahead (ziemia z przodu) i instrukcje Pull up! (ciągnij w górę!), nadawane kilkanaście razy przez specjalny system. Kiedy kpt. Protasiuk podjął próbę poderwania samolotu, było już za późno.

Ustalenia komisji Jerzego Millera są precyzyjne i jednoznaczne. Załoga zeszła za nisko, leciała za szybko, za późno podjęła manewr wznoszenia samolotu. Ta ekipa, w tych warunkach, tą maszyną i na tym lotnisku nie miała prawa lądować. Nie miała też prawa startować, bowiem samolot nie miał zakończonych prac konserwacyjnych, a piloci nie mieli uprawnień na jego prowadzenie. Wszystkie niezbędne uprawnienia miał jedynie pokładowy technik. To nie wola boska czy rosyjski spisek stały się przyczynami tragedii, a ludzka pycha, arogancja i ignorancja. Życia uczestnikom katastrofy nie zabrała Rosja, Katyń czy jakaś "przeklęta ziemia". To ludzie ludziom zgotowali ten los. Przyczyny tego, co zdarzyło się w Smoleńsku, nie leżą w Moskwie, lecz w Warszawie. Pasażerowie, którzy w tragicznym dniu weszli na pokład samolotu, dzielili się na tych, którzy mogli wszystko, i na tych, którzy nie mogli niczego. Mogli spowodować, że samolot zawróciłby, nie lądowałby w Smoleńsku czy w ogóle by nie wyleciał. Prezydent Kaczyński już raz próbował zmusić pilotów do lądowania w Tbilisi. Dowódca samolotu zdecydowanie odmówił. Szkoda, że tym razem inny pilot nie zachował się tak samo.

Zobacz: 8. rocznica katastrofy smoleńskiej. Kaczyńska WAŻNIEJSZY niż prezydent Duda [RELACJA NA ŻYWO]