Ja rozumiem, że pan premier i pan Duda mogli poczuć się nieco zaskoczeni, ale w takich sytuacjach mistrz Słonimski radził: Jeśli nie wiesz, jak się zachować, na wszelki wypadek zachowaj się przyzwoicie”. Zdaje się, że w tym duecie mistrz Słonimski nie ma wzięcia.
Żenująca szarpanina wokół kolejnych rocznic wyborów 4 czerwca 1989 roku, cały ten bogoojczyźniany spektakl teatru obłudy nie wziął się znikąd. To jest rezultat konsekwentnego pomijania faktów i pisania historii „pod” nowych bohaterów. Cała polska prawica ma w tym swój udział.
Co roku słyszymy niezmiennie, że 4 czerwca 1989 roku wszyscy Polacy solidarnie ruszyli do urn, aby przepędzić znienawidzoną władzę. Tymczasem z 27 milionów uprawnionych do głosowania nie poszło do urn 10 milionów. W drugiej turze frekwencja wyniosła tylko 25 procent. Kandydaci władz PRL z listy krajowej dostali świetne wyniki. Gdyby nie reguła, że trzeba było uzyskać ponad 50 proc. głosów cała lista od Mieczysława Rakowskiego – 8,2 mln. głosów do Kazimierza Barcikowskiego – 6,9 milionów weszłaby do Sejmu.
Dziś z takimi rezultatami wstępuje się na urząd prezydenta RP. Podobnie było w wyborach do Senatu. Wskutek większościowej ordynacji wyborczej kandydaci Lecha Wałęsy otrzymując około 70 procent głosów dostali z jednym wyjątkiem 100 procent mandatów. A przecież ordynacja wyborcza mogła być proporcjonalna.
O kapitalizmie nie mówił wtedy nikt, za to nad „terapią szokową” L. Balcerowicza szczelny parasol otworzył NSZZ „Solidarność”. Wspomina prof. Karol Modzelewski: Byłem na rocznicowym spotkaniu w Stoczni Gdańskiej: Był Mazowiecki, ja i Wałęsa, który palnął: "Walczyliśmy o kapitalizm i zwyciężyliśmy". Po chwili trochę się zacukał i dodał: "ale ludziom tego nie mówiliśmy, boby nie zrozumieli". Wkurzyłem się i powiedziałem: „Nie siedziałbym za kapitalizm nie tylko osiem i pół roku, ale ani miesiąca, ani tygodnia. Nie warto".
Po latach można więc powiedzieć, że to nie ruiny muru berlińskiego są symbolem wolności, ale ruiny Stoczni Gdańskiej.