"Super Express": - Zostając szefem klubu parlamentarnego SLD, wrócił pan na polityczne salony. A może to powrót człowieka, który nigdy nie odszedł?
Leszek Miller: - Można powiedzieć, że nie wróciłem, bo w rzeczywistości nigdy nie odszedłem. Oczywiście, był taki czas, że wystąpiłem z SLD, ale poza partią byłem jedynie przez krótki okres. W zasadzie moje życie polityczne zawsze kręciło się wokół Sojuszu, tak więc jestem.
- Jakiś czas temu SLD postawiło na odmłodzenie kierownictwa partyjnego, co, jak pokazał wyborczy wynik, nie zdało egzaminu. Młodzi zawiedli i dlatego starzy wyjadacze, tacy jak pan, muszą wracać i ratować Sojusz przed pogrążeniem się w niebycie?
- Faktów nie da się zlekceważyć - mamy najgorszy wynik wyborczy i najmniejszy klub parlamentarny w historii SLD. To musi skłaniać do zmian.
- Jeszcze niedawno nikt nie przewidywał, że będzie pan odgrywał znaczącą rolę w SLD. Bycie szefem klubu to pańskie ostatnie słowo, czy mierzy pan wyżej?
- Jeżeli chodzi o szefostwo partii, to nie zamierzam ubiegać się o przywództwo w partii. Uważam, że ta pozycja to szczyt moich możliwości.
- Dzień przed wyborem szefa klubu też pan się zarzekał, że nie będzie się ubiegał o to stanowisko. Jednak zdanie pan zmienił. W przypadku przewodniczącego nie powie pan "nie chcę, ale muszę"?
- Nie. Jeśli chodzi o stanowisko szefa klubu, bardzo długo się wahałem i decyzję podjąłem w ostatniej chwili pod wpływem sugestii posłów i posłanek. Niemniej ważne było także to, co się działo wokół SLD, czyli próby dyktowania i zmuszania przez niektóre media, żeby klub przestał być samodzielny. Ja będę strzegł naszej suwerenności.
- Jedności też? W walce o szefostwo w klubie podstępem wygrał pan z Ryszardem Kaliszem. Nie boi się pan, że pójdzie w ślady Donalda Tuska, który kiedy nie został wybrany na szefa Unii Wolności, obraził się i założył PO?
- Wykluczam taką możliwość. Ryszard Kalisz jest odpowiedzialnym człowiekiem i jednym z najwybitniejszych polskich polityków. Wiem, że nie kieruje się takimi odruchami.
- Z funkcji premiera i szefa partii odchodził pan w cieniu skandalu. Teraz, kiedy został pan szefem klubu, nie będzie to ciążyć na wizerunku Sojuszu?
- Trochę nie wiem, o czym pan mówi. Wartość człowieka i jego nazwiska sprawdza się w demokratycznych wyborach i ta weryfikacja właśnie się zakończyła. A ja jestem przecież jednym z tych niewielu ludzi Sojuszu, którzy uzyskali mandat poselski.
- Życie poza parlamentem było dla pana czyśćcem i próbą przeczekania złych czasów?
- Nie było mnie w Sejmie sześć lat i przez ten czas wcale nie było tak, że nie chciałem się w nim znaleźć. Po prostu ówczesne kierownictwo partii uniemożliwiało mi kandydowanie, a dzisiaj mamy odpowiedź, kto w sporze o moje ubieganie się o mandat poselski miał rację.
- Wiele osób mówi, że jako partia jesteście na wykończeniu, więc funkcja szefa klubu ma teraz większe znaczenie niż przewodniczący partii. Dlatego panu dobrze w miejscu, w którym się pan znalazł?
- Jesteśmy w momencie przejściowym, bo obecny przewodniczący SLD zapowiedział, że nie będzie się ubiegał o ponowny wybór i być może stanowisko szefa klubu jest w tym momencie ważniejsze. Jednak kiedy wybrane zostanie już nowe kierownictwo, klub nie powinien przejmować funkcji partii politycznej.
- Jeżeli nie pan, to kto zostanie przewodniczącym?
- W SLD nie brakuje wielu zdolnych polityków, którzy mogliby zająć to stanowisko.
- Tylko jakoś nikt się nie kwapi, żeby objąć tę funkcję. W SLD trwa łapanka na szefa partii?
- Każdy wie, co znaczy być przewodniczącym. To nie jest worek ze srebrem i złotem. Piastując tę funkcję, trzeba zarzucić sobie na plecy worek z kamieniami. Stąd wielu ludzi w SLD zastanawia się, czy warto. Osoba, która zostanie wybrana, będzie musiała podjąć się bardzo trudnego zadania, a do tego, jak wiadomo, nie ma zbyt wielu chętnych.
- Kolejny przewodniczący może się bać, że przejmuje masę upadłościową i to on wyprowadzi partyjny sztandar.
- Sojusz nie jest masą upadłościową, ale na pewno jest w poważnym kryzysie. To, czy partia będzie dalej tracić, czy zacznie zyskiwać, zależy już od ludzi, którzy wezmą na siebie proces uzdrowienia sytuacji.
- Pewnie pomógłby Aleksander Kwaśniewski. W wywiadzie z nami jakiś czas temu mówił pan, że z waszej szorstkiej przyjaźni została już tylko przyjaźń. Jest wola, żeby razem przywrócić świetność SLD?
- W piątek spotkałem się z Aleksandrem Kwaśniewskim i Ryszardem Kaliszem i potwierdziliśmy, że zrobimy wszystko, żeby pomóc Sojuszowi. Nie ma wątpliwości, że były prezydent będzie ten proces wspierał.
- Nie jest tak, że najpierw wspólnie uporządkujecie sprawy partii, a potem zacznie się krwawa walka o władzę nad nią?
- Nie. SLD potrzebuje wewnętrznej sanacji. Musimy uporządkować procesy zachodzące w SLD, żeby być bardziej atrakcyjnym partnerem do rozmaitych potencjalnych sojuszy, koalicji i partnerskiej współpracy z innymi ugrupowaniami lewicowymi.
- Palikot też jest partnerem do współpracy?
- Najpierw chciałbym się dowiedzieć, na ile Ruch Palikota jest ugrupowaniem lewicowym. Na razie widzę, że na liście posłów, których wprowadził do Sejmu, przeważają biznesmeni i to tak liberalni, że Leszek Balcerowicz jest przy nich socjalistą.
- Światopoglądowo jednak lewicują.
- Tak, ale partia polityczna nie może codziennie mówić o krzyżu, bo oczekuje się od niej nieco więcej.
- A o czym będzie mówić SLD przez najbliższe cztery lata?
- Chcemy oprzeć naszą działalność na poprawie kondycji państwa i jako partia lewicowa zwracać uwagę na wszelkie kwestie społeczne. Każdy projekt rządu będziemy rozpatrywać w tych dwóch perspektywach.
- Umowa z BCC, która odebrała wam trochę lewicową wiarygodność w tej kampanii, dalej będzie obowiązywać?
- Być może niektóre sformułowania w niej zawarte są trudne do przyjęcia, ale wychodzę z założenia, że choć naszym głównym partnerem pozostają związki zawodowe, jako partia musimy też szukać kontaktu ze światem pracodawców.
- Jeszcze nie zaczęła się kadencja, a już straciliście jednego posła na rzecz Ruchu Palikota. Nie obawia się pan, że groźniejsza będzie w kwestii podbierania wam szabel PO? W ubiegłej kadencji wciągnęła w swoje szeregi kilka istotnych nazwisk SLD lub kojarzonych z waszą partią.
- Platforma to tak wielki klub, że nie musi sięgać już po żadne dodatkowe fotele w Sejmie. Jestem pewien, że nasz klub nie ulegnie arytmetycznym zmianom.
Leszek Miller
Były premier. Szef klubu SLD