Nie jest rzeczą normalną, iż w państwie będącym członkiem Unii Europejskiej potrzeba aż samego premiera, by pomóc człowiekowi będącemu w tragicznej sytuacji. Czy można spokojnie mówić o dostatku, zielonej wyspie i wzroście gospodarczym, wiedząc, iż w Polsce są dzieci - i nie jest ich wcale mało - które nie dostają w szkole nawet szklanki mleka? Sam głoszę tezę, że najpierw trzeba zarobić, a dopiero potem wydawać. Ale nawet jeśli pieniędzy jest mało, to przecież można lepiej nimi zarządzać. Zamiast powoływać specjalnego ministra, można działać tak, by ludzie uwierzyli, iż państwo o nich pamięta i w sytuacjach ekstremalnych przyjdzie im z pomocą.
Jestem przekonany, iż tak właśnie myślą posłanki i posłowie SLD. Wybór do Sejmu nie jest ciepłą posadą na kilka lat, ale ogromnym zobowiązaniem i odpowiedzialnością. Nie tylko wobec tych, którzy oddali na nas głos, ale także tych, którzy uznali, że już nie potrafimy ich reprezentować. Ważnym miejscem, gdzie będzie można to robić, jest Sejm. I nawet jeśli nie zyskamy arytmetycznej większości, to możemy mówić w imieniu tych, których nikt inny nie chce usłyszeć.
Żeby to jednak było możliwe to musimy najpierw dokonać swoistego aktu samooczyszczenia. Chodzi o oczyszczenie naszych umysłów, o nadanie partii nowych impulsów. Sojusz Lewicy Demokratycznej powinien zaproponować obywatelom program przebudowy mentalności, program otwarcia polityki na nowe środowiska poprzez rozwój społeczeństwa obywatelskiego, program rozbudowy ludzkich praw i wolności, uwzględniający poglądy i potrzeby jednostki. Każdy z nas ma prawo do swojej godności i każdy tę godność ma prawo rozumieć inaczej. Dla jednego niech to będzie prawo do praktykowania religii, dla innego prawo do wolności bez religii. Dla jednych to prawo do innej orientacji seksualnej, dla innych prawo do szczęścia w tradycyjnej rodzinie. Każda z Polek i każdy z Polaków zasługuje na szacunek ze strony lewicy i wsparcie w realizowaniu swoich marzeń i dążeń.
Stanęliśmy nad przepaścią. Teraz okaże się, czy nasze serca są waleczne, czy zajęcze. Zalewają nas potoki krokodylich łez wylewanych przez tych, którzy utopiliby Sojusz w łyżce wody i tumanią dobre rady licznych "życzliwych". Wszyscy pospołu - i ci zapłakani, i ci zatroskani - popychają nas coraz bliżej i bliżej ku krawędzi. Co uczynimy my - dwadzieścioro siedmioro "ostatnich samurajów"? Poddamy się, zwiniemy sztandary, podkulimy ogony? A może odważnie spojrzymy w oczy czyhającemu niebezpieczeństwu i podejmiemy walkę. Przepływ piasku w klepsydrze dla każdego z nas ma inne tempo - jedni widzą poszczególne ziarenka i z trwogą liczą mijające sekundy, dla innych czas jest rozciągliwy jak guma do żucia i tygodnie, a nawet miesiące nie mają znaczenia. Należę do tych, którzy wiedzą, że straconych minut, godzin i dni nigdy się już nie odzyska.