Pycha jest złym doradcą, nie tylko w działaniach publicznych. I nie bez powodu jest pierwszym z grzechów głównych. Wiara w to, że będzie się błyszczeć na firmamencie medialnym, ponieważ jest się wybitną osobistością i naród pragnie jak wody na pustyni naszego wizerunku i prawd przez nas głoszonych, wciągnęła w czarną dziurę już niejedną gwiazdę łącznie z piszącym te słowa. Przekonanie, że poza parlamentem, z przypadkowymi ludźmi na listach wyborczych Palikot wróci do wielkiej polityki i znowu będzie przyjmowany na salonach władzy, pomniejsza go nie tylko jako taktyka, ale też stratega. I jest przestrogą dla tych, którzy po wyborach będą rozdawali karty - żadnych aliansów z człowiekiem, który dla promila poparcia sprzedaje dawnych kolegów.
Bo "Kulisy Platformy", wywiad rzeka z Januszem Palikotem, jest przykładem tego, czego w polityce nie warto robić - rozprawiać publicznie o tym, co powinno być dyskretnie przemilczane. Mogą o tym pisać i mówić dziennikarze, domyślać się politolodzy, powodować wycieki różni zbliżeni do źródeł anonimowi informatorzy, ale polityk, o którym wiadomo, że wszystko kiedyś wypaple i opisze, nie może być traktowany poważnie. Chyba że jest już na emeryturze i nie planuje żadnych politycznych podchodów.
Nie wróżę sukcesu dziełu "Kulisy Platformy".
Po pierwsze - ludzie mało kupują książek. Po drugie - nie kupują książek o polityce, której mają po dziurki w nosie, szczególnie w czasie kampanii wyborczej. Po trzecie - nie lubią, jak się ich traktuje niepoważnie, opowiadając, że się chciało wydać książkę uderzającą w bliską kiedyś sobie partię po wyborach, tylko "wyciekła" i trzeba było się pospieszyć.
I nie reklamuje się jej, udostępniając fragment o kopaniu piłką przez Tuska rośliny Millera, tylko puszcza się pantoflową pocztą "przecieki", że książka będzie traktowała o rozlicznych romansach i ujawniała lubieżne tajemnice sejmowego hotelu. Taki numer już ćwiczyliśmy z książką pewnej prezenterki - miało być o wielkiej zdradzie małżeńskiej i wszystkie panie rzuciły się na owo dzieło jak na najnowszy peeling, by przekonać się, że wielkie są tylko litery. Ale książka się sprzedała.
A tak między nami mówiąc, piszę ten tekst głównie z powodu owego zielonego incydentu. Kiedy moja żona dowiedziała się z opublikowanego fragmentu książki Janusza Palikota, że pozostawiona przeze mnie w gabinecie premiera roślina ozdobna, będąca prezentem od niej, służy jako cel piłkarskich wprawek Donalda Tuska, popatrzyła na mnie z wyrzutem.
Cóż miałem rzec? Pamiętałem przecież, jak mnie prosiła, bym o nią dbał. Zostawiałem ją w swoim gabinecie, gdzie wkrótce miał zasiąść Marek Belka. Gdybym wiedział, że kiedyś nieformalnym właścicielem mojej roślinki zostanie Donald Tusk, kochający jak mniemałem kwiaty, zwierzątka i przeprowadzający troskliwie przez przejścia dla pieszych niedołężne staruszki, zostawiłbym swój portret i komplet strzałek. Pewnie każdy celny rzut albo futbolowy strzał w moje oblicze niósłby większą satysfakcję, a ozdobny kwiat rósłby bezstresowo.